Nawiązując do artykułu "Nałęczówki" z listopadowego nr GN, chciałem podzielić się kilkoma refleksjami na temat poruszany w treści w/w publikacji.
To, że targowisko wygląda tak jak wygląda, że "kałuże, błoto, prowizorka, bylejakość" to nie wina tam sprzedających, lecz zarówno właściciela placu, jak i ówczesnych władz miasta, którym widocznie ta "bylejakość i prowizorka" odpowiadały.
Przecież nic nie stało na przeszkodzie, by określić warunki estetyczne istniejących tam nazwijmy to "pawilonów handlowych", uzależniając ich postawienie od spełnienia określonych warunków. Nic nie stało na przeszkodzie, by właściciel nieruchomości - Nałęczowska Spółka Handlowa, utwardziła teren, likwidując tym samym "kałuże i błoto". Wystarczyło trochę dobrej woli, a i pieniądze by się znalazły.
Niestety, ani dobrej woli, ani też jakiegokolwiek pomysły ze strony właściciela (NSH) nie było. Potrafił on tylko inkasować od tam sprzedających wcale niemałe pieniądze, czyniąc sobie z tego tytułu doskonałe, bezinwestycyjne źródło dochodu.
Oddanie terenu "w pacht" obcemu inwestorowi (którego pomysły jak do tej pory są w stadium studyjnym) z pominięciem dotychczasowych użytkowników, których zapewne stać byłoby na udziały w planowanym przedsięwzięciu (byle by mieli gwarancję prowadzenia tam swojej działalności w dotychczasowym zakresie), jest po prostu, śmiem to nazwać, nieuczciwością.
Dlaczego Nałęczowska Spółka Handlowa do ostatniej chwili trzymała w tajemnicy, planowane przez siebie oddanie nieruchomości "obcemu" inwestorowi z pominięciem tych, dla których handel na targowisku stanowi jedyne źródło bądź utrzymania, bądź dorobienia do skromnych emerytur. Czy w grę wchodził prosty rachunek ekonomiczny, czy też coś więcej. Czy oddanie nieruchomości przyniosło korzyść nie tylko Spółce? Znając życie, śmiem twierdzić, iż bezinteresowności tu nie było.
Fantasmagorie p. A. Kleczkowskiego, dotyczące zagospodarowania nieruchomości przy ul. Poniatowskiego (fontanna, plac zabaw, scena dla kapel ludowych itp. "kramiki, chodniki, promenadki, szmatki") tak się mają do rzeczywistych potrzeb społeczności nałęczowskiej (i nie tylko), jak piernik do wiatraka. Już widzę oczami wyobraźni, jak Koła Gospodyń Wiejskich (z całym szacunkiem dla nich), jak ludowe zespoły, uciekają ze sceny spod Domu Kultury i wywijają hołubce "nad rzeczką opodal krzaczka". Już widzę, jak rzesze twórców ludowych ze swoim rękodziełem zapełniają 80 straganów, które wg p. Jerzego Linkiewicza mają zapełnić zagospodarowywany plac. Już widzę jak tłumy mieszkańców Nałęczowa i okoliczni turyści tracą pieniądze na drewniane pajacyki, zapaski, regionalne kapelusiki itp. Wyobrażam sobie, jak matki zabierają dzieci z przedszkola po to tylko, by bawiły się na placu zabaw przy ul. Poniatowskiego. Jeżeli moja wyobraźnia byłaby tak bujna jak u p. Kleczkowskiego i spółki, mógłbym mnożyć rozliczne rozkosze, jakich doznawać będą mieszkańcy Nałęczowa i okolic, odwiedzając "goło i boso" "Nałęczówki" w Nałęczowie.
Czy p. Adam Kleczkowski, planując metamorfozę targowiska, zdaje sobie sprawę z rzeczywistych potrzeb społeczności nałęczowskiej, czy cokolwiek wie na temat zapotrzebowania społeczeństwa na twórczość ludową (czasy chłopomaństwa z "Wesela" dawno już minęły), "Cepelia" też w aktualnej rzeczywistości nie ma racji bytu poza rodakami z USA czy innych egzotycznych krain.
Sądzę, że moje refleksje nie pozostaną obojętne wszystkim zainteresowanym działalnością handlową na "targowisku", że jeszcze nie jest za późno, by dopuścić dotychczasowych użytkowników do współudziału w tworzeniu nowego targowiska, do zapobieżenia sytuacji, gdy wokół "wizjonerskiego" placu regionalnych uciech będą siedzieli dotychczas handlujący z wyciągniętą ręką.
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)