Nagle usłyszałem gwizd lokomotywy i po chwili na stację wjechał pociąg. Wśród podróżnych którzy wysiedli z wagonów, moja uwagę zwrócił pewien pan, a w zasadzie jego bagaż, który niósł idący obok niego bagażowy. Tajemniczy jegomość także zainteresował się moją osobą, podszedł do mnie od niechcenia rzucił "Czy Sołdek Czesław?". Odpowiedziałem, że jestem jego synem. Nieznajomy zawołał bagażowego i kazał mu położyć dużą walizę na moim wozie. Gdy załadunek był już zakończony, tajemniczy pan kazał mi wracać do domu a sam wsiadł do pobliskiej dorożki i odjechał w stronę Nałęczowa. Lekko zdziwiony ruszyłem w drogę powrotną.
W nocy o godziny 23-ej do mojego domu przybyła prowadzona przez mojego brata Tadeusza (ówczesnego komendanta placówki Batalionów Chłopskich w Nałęczowie), grupa kilku partyzantów. Wśród nich dostrzegłem też tego tajemniczego pana ze stacji kolejowej. Wkrótce dowiedziałem się co zawierała przewożona przeze mnie walizka. W środku znajdowała się radiostacja. Zaledwie po paru minutach była już gotowa do pracy. Tej samej nocy uzyskaliśmy połączenie z Londynem. Partyzanci nadawali kodowane informacje dotyczące ruchów wojsk niemieckich na całym terenie Lubelszczyzny. Z Londynu zaś płynęły polecenia i zadania dla miejscowych komórek ruchu oporu.
Wybór naszego domu na centrum nadawcze nie był przypadkowy. Jako jedne z nielicznych, nasze gospodarstwo było podłączone do sieci elektrycznej. Dawało to możliwość ciągłego nadawania bez używania akumulatorów. Niestety sytuacja ta nie trwała zbyt długo. Niemcy szybko wykryli sygnał i starali się namierzyć samą radiostację. Pewnej nocy podczas gdy nadawany był kolejny meldunek, nadleciał samolot i zrzucił bombę. Na całe szczęście niemieckie urządzenia namierzające nie były nazbyt dokładne. Bomba zamiast trafić w mój dom spadła na wąwozy (za obecnym Liceum Ekonomicznym). Partyzanci postanowili jednak dalej nie ryzykować i odtąd nadawano z różnych miejsc w promieniu 10 kilometrów od mojego domu.
Radiostacja była jednak przechowywana u nas jeszcze przez dłuższy czas. Co drugi lub co trzeci wieczór, partyzanci wykorzystując radiostację słuchali audycji w języku polskim nadawanych z Londynu. Były to głównie serwisy informacyjne, mówiące o sytuacji na froncie, ze szczególnym uwzględnieniem dokonań polskich żołnierzy walczących na zachodzie. Każdy dziennik kończyła piosenka w języku polskim. Pełniła ona rolę zaszyfrowanej informacji, dotyczącej miejsca i czasu zrzutu wyposażenia dla partyzantów w Polsce. Szczególnie utkwiła mi w pamięci piosenka "Bartoszu, Bartoszu nie trać nadziei. Bóg nam błogosławi, ojczyznę nam zbawi". Ale były jeszcze inne, choćby "Stary niedźwiedź mocno śpi" - oznaczało to np., że miejscem zrzutu będzie tzw. "Niwa Brzezińskiego" w okolicach Niezabitowa.