Legitymacja przewodnika turystycznego – otrzymana w 1967 r. w Oddziale Przewodników Miejskich w Lublinie – zobowiązuje. Najpierw trzeba określić tożsamość miejsca i sprawdzić, czy turyści wiedzą, gdzie się znajdują. Prawdziwe schody zaczynają się dalej. Tu już nie ma o co pytać. Trzeba informować o nazwach geograficznych przypisanych temu miejscu, następnie o przyrodniczych, podawać nazwy wymyślone przez organizacje turystyczne, podkreślające walor miejsca.
Turyści dziwią się zawsze, ile można powiedzieć o takim niby zwyczajnym miejscu. No, nie do końca zwyczajnym, bo za chwilę okaże się, że stoją na rodowej ziemi pana Krzysztofa, potomka Marcina z Wąwolnicy po mieczu w siódmym pokoleniu. I zaczyna się prawdziwa przygoda z drzewem genealogicznym, rozpiętym w formie banneru na ścianie altany, wymalowanej na miodowo i ozdobionej snycerką autorstwa samego właściciela. W konkursie genealogicznym nagrodą jest zawsze „anioł z grosikiem” wykonany przez Izabelę Salangierską-Dybalę. To znak, że będzie można się tu zetknąć z przejawami sztuki regionalnej, właściwej tylko temu miejscu.
***
W Siedlisku świt zaczyna się o 3.40. Blada poświata przenika przez firanki w kolorze starego złota, zręcznie udrapowane na rudym karniszu. Okno rozciągające się na połowę ściany dostarcza wiele światła o każdej porze dnia. Najbardziej zachęcającego rankiem, kiedy nie bardzo chce się wstać po poprzednim pracowitym dniu. Pierwszy z wiekowej wersalki gramoli się Krzyś, spragniony gaworzenia kosów siedzących na gnieździe w świerkach przy samym wjeździe do Siedliska. Może trzeba przepędzić „Podpalanego”. Już od tygodnia ociera się o gałązki, czując świeżo wyklute młode. Basia przeprowadziła z Kocurem zasadniczą rozmowę:
– Dopóki nie prosisz o mleko i łowisz myszy, masz prawo wstępu. Ale nie nadużywaj naszej gościnności! Srebrny, pręgowany dachowiec obchodzi trawnik dookoła, udając, że nie zauważa gospodarzy.
Oswoił się na tyle, że dumnie kroczy, z powagą stawiając smukłe łapy. Do tej pory pędem uciekał przez trawnik, nie oglądając się za siebie.
Nie ma tu żadnych wygód, więc poranna toaleta przebiega błyskawicznie. Jeszcze niedawno szybka była także poranna herbata. Ale nie dziś. Gazowa butla nader szybko okazała się pusta, a oddana do wymiany plącze się gdzieś w Puławach, czekając na zmiłowanie pracownika, trudniącego się wymianą butli w okolicy. W międzyczasie skończył się gaz w kolejnej butli, przekazanej przez firmę jako awaryjna, a „koza” wymaga tyle drzewa, że niedługo trzeba chyba będzie ciąć las wąwozowy – z sarkazmem zauważa gospodarz. Sprawę ratują termosy, przywożone z Nałęczowa, ale na jak długo mogą wystarczyć.
XXI wiek zatrzymał się gdzieś koło Wisły. Życie gospodarzy jest na razie nieco siermiężne, plenerowe, skautowskie i trzeba przyznać, w miarę mijających dni, coraz bardziej przygnębiające. I nie chodzi tylko o systematycznie, z pasją wręcz zrywane wszelkie anonse o znajdującej się tu Pracowni Regionalnej na wszelkich tablicach w Nałęczowie. Ktoś z prawdziwym zapałem ukradł kolorowy plakat, a potem wakacyjną informację o godzinach otwarcia nawet z oszklonej gabloty przed Nałęczowskim Ośrodkiem Kultury. Nawiasem trzeba przyznać, że plakat NOK-u zostawił. Tak „Ktosia” rozdrażniła reklama turystyki kulturowej w okolicach uzdrowiska. Reklamy siedliskowe funkcjonują jedynie w obiektach sanatoryjnych i Informacji Turystycznej LOT. Widać to po odwiedzinach kuracjuszy, najczęściej z sanatorium „Ciche wąwozy”. Stąd do siedliska jest najbliżej.
Poranne porządki muszą skończyć przed dziewiątą, gdyż wtedy mogą pojawić się pierwsi turyści, np. rowerzyści. Teoretycznie, gdyż na szosie asfaltowej wiodącej od nałęczowskiej ul. Kombatantów przez kol. Chruszczów, w kierunku szosy wąwolnickiej już pół roku temu ktoś najpierw wyrzucił słupek ze znakiem czarnej trasy rowerowej (Nałęczów-Bronice), a nieco później znak drogowy wskazujący koniec Kol. Chruszczów. Brak słupka boli bardziej, gdyż liczono, że przy nim dołączy się kierunkowskaz wskazujący, iż skręcając przy srebrnych barierkach w lewo, w podobnej szerokości szosę, po trzystu metrach turysta trafi na piękne siedlisko, a potem, bez nakładania drogi wróci na szlak. W odnalezieniu drogi zawodzą czasem nawet najnowocześniejsze środki. Wczasowicze (przemiła sześcioosobowa rodzina), jadąca w czerwcowy weekend przy pomocy GPS, została zmuszona do poznania Stacji Kolejowej PKP i jazdy prawie polną drogą przy trasie kolejki wąskotorowej. Trzeba było przy pomocy komórki pilotować obydwa samochody.
Trasa od ul. Kombatantów jest bardzo prosta, także najkrótsza, ale niewiele osób o niej wie. Turyści kupują mapy z okolicami Nałęczowa, na których szlak rowerowy funkcjonujący od dwóch lat jest zaznaczony, natomiast szosa istniejąca od lat sześciu, udaje ścieżkę w swym początkowym odcinku, a biegnie przez odnogę malowniczego wąwozu lessowego, prawdziwej atrakcji turystycznej dla jadących.
Wtrącić więc zatem wypada prośbę do władz miasta, by po wydanej aktualnej mapie Nałęczowa wydać aktualną mapę Gminy Nałęczów, bo pod względem turystycznym zmieniło się tu naprawdę dużo. Zaznaczyć by trzeba było na takiej mapie np. gospodarstwa agroturystyczne w Kol. Chruszczów, Kol. Drzewce, Bronicach (to ostatnie dostało się prestiżowego, ogólnopolskiego folderu specjalistycznego „Czas na ryby”, wydanego przez Polską Federację Turystyki Wiejskiej „Gospodarstwa Gościnne” i Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi), a oprócz Nałęczowskiego Zwierzyńca także Pracownię Regionalną z Izbą Produktów Lokalnych w „Siedlisku u Krzysztofa” w Kolonii Drzewce i Ogród rustykalny oraz kolejną Izbę Produktów Lokalnych w Drzewcach, po drugiej stronie torów, i Regionalną Izbę Pamięci w Piotrowicach, i Pracownię Strojów Regionalnych i Narodowych w Bronicach, i Centrum Sztuki Regionalnej w Czesławicach. I wspomnieć o nieodległej firmie w sąsiedniej gminie „Moje owoce”, produkującej soki, musy, galaretki jako produkty lokalne, zasilające gminną sieć takich izb. Namalować wyraziście przepiękne wąwozy w północnej części gminy, prawdziwy labirynt, którego brzegami a także środkiem, wg miejscowego przekazu wiódł ponoć historyczny wiejski trakt z Chruszczowa (czyli także Nałęczowa) do Łopatek. I przepędzić raz na zawsze firmy, np. z Jeleniej Góry, które wydają mapy wprowadzające w błąd turystę i wczasowicza.
Mocno także trzeba potrząsnąć pracownikami firmy zajmującej się koszeniem poboczy, gdyż na całej omawianej trasie, ślady ich działalności wołają o pomstę do nieba. Jeden byle jaki pokos, krzewy dzikiej róży wpełzające na środek szosy, zupełnie niewidoczny skręt z szosy bocznej na szosę ze szlakiem. Może chodzi o to, by nie odkrywać spontanicznego wysypiska śmieci zalegającego w zaroślach? Dziwię się, że nie było tam jeszcze żadnego wypadku. Co sobie myślą turyści spacerujący lub maszerujący z kijkami, nawet nie chcę wiedzieć. Może więc jakieś szkolenie, jak się kosi pobocza i zapewnia bezpieczeństwo kierowcom na gminnej szosie. A może jakieś środki na trasę rowerową obok wąskiej szosy lub chodnik, bo kierowcy polubili ten wyraźny skrót, rowerzyści także, nie mówiąc o piechurach. Czy może to być ważny temat przedwyborczej dyskusji zamiast tradycyjnej tęsknoty za zaroślami w centrum miasta?
Pokazanie piękności miasta-ogrodu i oraz jego okolic pełnych tradycji, także dwudziestowiecznej, bo w końcu Szkoła Ziemianek, wędrówki świętego Papieża do Wąwozu Łukoszyńskiego, tradycje tkackie w okolicznych wsiach, niezwykle umiejętności kulinarne pań ze stowarzyszeń gminnych w Drzewcach, Czesławicach i Sadurkach, wykorzystujących stuletnie przepisy, wiejski teatr w Bronicach, rękodzieło Klubu Rękodzieła „Ziemianka”, tzw. produkty lokalne miejscowych wytwórców, to wartości niezwykle ważne, pozwalające się chlubić tym, co w zasięgu ręki. Dopiero w „drugim rzucie” proponowałabym kuracjuszom i wczasowiczom atrakcyjne wycieczki do Kozłówki, Lublina czy Kazimierza. Tak organizuje się „wolny czas” kuracjuszom, np. w Ciechocinku. Wiem, bo doświadczyłam sama.
Ogromną zatem nadzieję pokładam w Biurze Turystyki Kulturowej „Krajka” (lubelsko-nałęczowskim), które próbuje zainteresować gości Nałęczowa, ale także i jego mieszkańców (co drugi mieszkaniec nie wie, co zainteresowało Jana Pawła II w Nałęczowie i gdzie jest wąwóz Łukoszyński) wartościową tradycją regionalną. Dwie energiczne panie z uprawnieniami przewodnickimi mają zamiar proponować dorosłym i młodzieży „Owocową przygodę” w postaci gry terenowej lub pobytu z degustacją w sadzie usytuowanym w otulinie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego, gdzie smakowite owoce, w tym stare odmiany, dojrzewają w prawdziwym mikroklimacie, w pełnym słońcu, kołysane szumem wąwozowego lasu. W tym niezwykłym miejscu turysta może powędrować questową trasą na spotkanie z „Lessowym Minotaurem”. W Pracowni Regionalnej „W Stronę Ziemianek” zobaczyć tradycyjny warsztat tkacki poziomy i obejrzeć tkanie chodników. W towarzyszącej pracowni Izbie Produktów Lokalnych kupić w formie niebanalnej pamiątki turystycznej np. przepiękne hafty (obrusy, serwety, karty z zabytkami Nałęczowa) sporządzone przez nałęczowskie „ziemianki” K. Tarkę, M. Kajkę, A. Cholewińską i wyroby szydełkowe lub frywolitkowe M. Matuły-Wetzlich czy M. Wituckiej. Nowością są tu produkty spożywcze: ciastka wiejskie „czesławusie” z Czesławic czy pierniczki z Sadurek, soki malinowe i musy oraz galaretki porzeczkowe z Klementowic, oleje tłoczone na zimno z olejarni w niezbyt odległym od Bronic Zabłociu.
Uczestnicy wycieczek szkolnych (w tym „nagrodowych”) z Nałęczowa, Żyrzyna, Góry Puławskiej, Rzeczycy, Stokowa, odwiedzający siedlisko, wyjeżdżali stąd pełni wrażeń i z wypiekami na twarzy. Mogli bowiem słuchać śpiewu kilkunastu gatunków zaprzyjaźnionych ptaków i tropić z zapałem zwierzątka – przyjaciół siedliska. Dziewczęta noszą teraz z dumą welocypedowe kolczyki autorstwa I. Goluch, a chłopcy z zapałem wspominają, jak udało im się zaprzyjaźnić z lessowym „potworem”, ucząc się niepostrzeżenie greckiego mitu. Niektórzy z nich spróbowali także tkania chodników. Szkolne wycieczki testowały program z zakresu „Akademii Lesslandia”, pięknego projektu wypracowanego przez LOT „Kraina Lessowych Wąwozów” przy współpracy z naukowcami UMCS w Lublinie, który jednakże z trudem przebija się do świadomości organizatorów wycieczek szkolnych. Wielka szkoda, bo znakomicie uzupełnia, a nawet wyręcza nauczycieli w edukacji regionalnej. Szkoda także, że seniorzy nie bardzo palą się do „odkrywania siebie w questingu”. A to taka znakomita zabawa.
***
O uczniowskich czereśniowych ucztach czas zapomnieć. W siedlisku skończył się teraz zbiór wiśni. Właściciel lubelskiego sklepu, który aż tu przyjechał po nie, nie może nadziwić się ich wybornemu smakowi. Na punkcie skupu owoców pan Krzysztof pytany przez innych dostawców, co robi, że jego maliny są takie dorodne odpowiada: – Rozmawiam z nimi, czasem im śpiewam… W siedlisku roznosi się obecnie zapach „Polki” i „Polany”, zaczynają wybarwiać jabłka. Borsuk znów podkopuje się od strony lasu, by posmakować ulubionych śliwek. Nie tylko troska gospodarza przesądza o smaku jego owoców, przede wszystkim ta ziemia, rodząca obficie, specyficzny mikroklimat, nawilgocenie powietrza, podziemne wody źródlane zasilające życiodajny less i nawadniające rośliny, krzewy, drzewa tworzą w sumie smakowite „produkty lokalne”.
Właściciele „Siedliska u Krzysztofa” – regionalnej atrakcji turystycznej w pobliżu Nałęczowa (1,5 km w prostej linii lub w dobrym towarzystwie) – Wiesława i Jan Krzysztof Łuszczyńscy – czekają, kiedy odwiedzą ich kolejni turyści i wysiadłszy z autokaru, busa, samochodu, roweru westchną: – Jak tu cicho, jak spokojnie, jak zielono, jak pięknie – a potem zanurzą się w muzyce ptasich treli i szumie wąwozowego lasu.