Niecierpliwie
W wąskim holu na parterze tłum oczekujących przeszkadza sobie wzajemnie. Z trudem przeciskam się do szatni, ani śladu kawiarenki. Nie pomyślałam wcześniej o herbacie ani kanapkach. W kiosku można kupić kubeczki z napisem TV 2, gazety i pospolite drobiazgi. Wejścia w głąb budynku strzeże dwu srogich ochroniarzy w czarnych mundurach. Nawet nie pozwalają robić zdjęć. Przez trzy wąskie przejścia wyznaczone barierkami przechodzą stali pracownicy po okazaniu przepustki. W telewizji obowiązują wymiary nimfowe. Na szczęście jest jeszcze jedna wysoka bramka z wykrywaczem metali, przez którą ma prawo wejść "widownia".
Dzieci radośnie przekomarzają się w oczekiwaniu na wejście do studia nagrań. Panie opiekunki Marzena Lipska i Agnieszka Lenartowicz prześcigają się w objaśnieniach. Zaczęło się od tego, że w 2004 roku anglistka Agnieszka założyła w Szkole Podstawowej im. B. Prusa w Sadurkach Klub Europejski "Euroziomki", skupiający obecnie 17 osób. Dzieci szybko nawiązały współpracę z rówieśnikami ze szkoły podstawowej w Elianie, w hiszpańskiej Walencji. Razem z Hiszpanami dzielnie zrealizowały dwa projekty: "Mój dzień" i "Moja miejscowość". Wykonały przepiękny album o Sadurkach i całym regionie, a następnie wysłały go do europejskich przyjaciół. Nauczycielka zaczęła więc myśleć o niebanalnej nagrodzie. Kilka telefonów wystarczyło, by u progu następnego roku szkolnego otrzymać zaproszenie na nagranie programu o tematyce europejskiej.
Uczestniczę w drugim już wyjeździe do polskiej telewizji młodych Europejczyków. Dzieciom towarzyszy też pani od wuefu, Jolanta Wójtowicz. Dzięki kontaktom p. Agnieszki wchodzimy rychło jako pierwsi. Prowadzi nas jeden z reżyserów Marek Jurkowski. Po kilkunastu metrach skręcamy w prawo w długi korytarz. W połowie tego tunelu znów skręcamy w prawo i wdrapujemy się na czwarte piętro. Dzieci mają niezwykłą okazję poznać królestwo Pana Reżysera. Małe ciemne pomieszczenie wypełniają dziesiątki monitorów prezentujących ujęcia z wielu kamer oraz wysoki pulpit z suwakami. To tu decyduje się w czasie nagrania o powtórkach, poprawkach, a potem wybiera najlepsze ujęcia. Zbiegamy dwa piętra w dół i znów ktoś prowadzi nas przez labirynt zaułków oddzielonych kotarami. Potykamy się co chwila o jakieś zwoje kabli, krzesła i statywy do reflektorów - wreszcie oświetlona przestrzeń.
Królestwo Moniki
Zaskoczenie. Studio nie wydaje się takie duże, kadry odcinków telewizyjnych sugerowały większą przestrzeń. Po lewej i prawej stronie od wejścia dwa ogromne bloki schodów z rozłożonymi gąbkami do siedzenia. "Lewa" strona zapewnia więcej swobody i tam też się wdrapujemy. Za nami wchodzi barwny tłumek studentów w pastelowych bluzkach i koszulach oraz grupka pań w wieku senioralnym. Okazuje się, że osoby przybyłe pojedynczo, które biorą udział w nagraniu, dorabiają sobie w ten sposób do emerytury bądź czesnego.
Początkowo siadam z brzegu na najniższym stopniu. Pani od organizacji widowni podpowiada mi przeniesienie na wyższy stopień, ale odmawiam. Niestety, moje nogi zwisają z podestu 50 cm od podłogi. Wytrzymuję 10 minut i potulnie, zgodnie z sugestią, na kolanach, jak wszyscy, gramolę się na pierwszy olbrzymi schodek. Zupełnie nie wiem, dlaczego sobie wyobrażałam, że w studiu każdy siedzi na oddzielnym foteliku.
W środku pomieszczenia z podwieszonymi u góry dziesiątkami reflektorów znajduje się podwyższenie wyznaczające ramy "pokoju", w którym toczą się rozmowy. Maleńkie stoliki dla prowadzącej i jej gości, z prawej stoliki i fotele dla trójki rozmówców. Razi kanapa w kolorze mazurskiej krowy z łatami przeznaczona dla dwu kolejnych gwiazd programu. Za podwyższeniem miejsce dla występów śpiewanych, z lewej schody i długi podest, po którym będzie maszerować prowadząca program Monika Richardson. Na środku ściany olbrzymi ekran, na którym po kilku minutach możemy obserwować siebie , a w trakcie programu jego filmową czołówkę i przezabawne wstawki filmowe ilustrujące gafy, m.in. Pierwszą Damę wchodzącą do samolotu z pomiętą plastikową reklamówką. I wszechobecne kamery, z lewej, prawej , z tyłu, stojące, jeżdżące, zwieszające się.
Ćwiczymy spontaniczność
Pan Kacper jest specjalistą od organizacji planu. Rozsiada się na jednym z krzesełek z mikrofonem w ręku. Rozpoczyna się zabawna lekcja oklasków i śmiechu. Ćwiczymy przykładnie przez piętnaście minut. W trakcie nagrania okażą się te wprawki właściwie zbyteczne. Cała widownia spontanicznie reaguje na każdy żart i komiczną sytuację w programie.
Po pół godzinie zjawia się pan reżyser. Można go poznać po sposobie reagowania nań pozostałych osób plątających się po studiu. Pora na sprawdzenie, czy widownia dobrze się prezentuje na ekranie. Zaczyna się przesadzanie. "Prawa" widownia stanowi tło dla większości ujęć rozmówców, dlatego musi być zestrojona kolorystycznie. Reżyser dobiera co ładniejsze dziewczyny w pastelowych sweterkach, przesadzając je do środka. Dwóch młodych zostaje poproszonych do barku obok studia, nie zmieszczą się dziś w programie. Jest przeraźliwie ciasno, odruchowo kurczymy się w sobie, by nie zostać przesuniętym. Na szczęście kończy się na przemieszczeniu pierwszego rzędu w naszym sektorze. Ale to nie koniec niespodzianek. Za chwilę reżyser żąda usunięcia wszelkich toreb i plecaków, z którymi wtaszczyliśmy się do studia. W popłochu rzucam się na wyłowionego z torebki "Marsa", udaje się mi przełknąć dwa gryzy (to dla diabetyka czasem sprawa życia i śmierci) i moja torebka ląduje wraz ze stosem innych z tyłu za kotarami.
Widownia jest bardzo malownicza, w wielu rękach kołyszą się barwne flagi lub chorągiewki. Trafia mi się francuska chorągiewka. Madame Szubstarska, absolwentka Sorbony, moja lektorka w liceum kraśnickim, byłaby ze mnie zadowolona. Ale chorągiewka ląduje co kilka minut u moich stóp, no bo jak klaskać z chorągiewką w dłoni? Dzieci zdecydowanie radzą sobie z tym lepiej. Tymczasem pan Kacper przypomina, że nie wolno się specjalnie zagapiać i pocierać nosów. Można natomiast kołysać się w takt piosenki "Ada, to nie wypada", zaśpiewanej z wdziękiem przez Kasię Zielińską.
Oko w oko z gwiazdami
Wreszcie pojawiają się pierwsi uczestnicy odcinka poświęconego dobremu wychowaniu. Theo zajmuje dostojnie miejsce na kanapie. Paolo Cozza, krzycząc: Cześć, ciao w stronę widowni, sytuuje się na pierwszym krzesełku. Steve Terret podbiega do dzieciaków z Sadurek, zajmujących pokaźną część widowni i wdaje się w serdeczną rozmowę. Żartuje, pyta, skąd przyjechali. Opiekunki próbują przybliżyć miłemu Anglikowi miejsce, przywołując Kazimierz nad Wisłą. Znów okazja do żartów. Większość osób występujących w programie "Europa da się lubić" jest niezwykle bezpośrednia, żadnego gwiazdorstwa.
Widać, że bardzo sobie cenią udział w tym programie i naprawdę cieszą się z kontaktu z osobami przybyłymi na nagranie. Najpóźniej zjawiają się dziewczyny: Rosjanka Irina i nowicjuszka- Dunka Ewa. Pierwsza dama polskiego kina, Beata Tyszkiewicz, prawdziwa wyrocznia smaku i elegancji, przychodzi oczywiście punktualnie. Podziwiamy kreację znakomitej aktorki: ciemną suknię (spódnicę?), na którą narzuciła oryginalnie udrapowaną tkaninę zakończoną zielonym pasem w kolorze kiwi. Do tego ciemne pończochy i takież pantofelki. Dystynkcja w każdym ruchu i słowie, chociaż przywołuje całkiem frywolne zdarzenia ze swojego pobytu w Paryżu.
Steve'a rozsadza energia. Ledwie może usiedzieć na kanapie, rzucajšc w Theo pstrokatymi poduszkami.
Izie, córce p. Agnieszki, trafia się nieoczekiwanie rola telewizyjna. Trzeba zamarkować scenę nonszalanckiego witania się z Theo. Do grupy "znajomych" Greka zostają zaproszeni: seniorka, dwu panów w średnim wieku i uczennica z Sadurek. Trzeba zejść w świetle kamer po podświetlonych schodach i rzucić coś nieobowiązującego w stronę Theo albo protekcjonalnie poklepać go po ramieniu. Izabelka radzi sobie z tym doskonale.
Pracowita sobota
Po godzinie nagrania pani Monika prosi o przerwę twierdząc, że "przegrzał jej się aparat głosowy". Pan Kacper stawia widownię na baczność, zarządzając skłony tułowia, kręcenie głową i wymachy rąk. W kolejnej przerwie dojdzie jeszcze masaż ramion, które drętwieją wyłącznie w czasie przerwy. Na koniec pada komenda: Siadamy, prostujemy się, uśmiech!
To nie żarty. Weszliśmy do studia przed 13, wychodzimy po 16. A prawie nie było powtórek. Dzieci trzymają się bardzo dzielnie, żadne nie wygląda na zmęczone, tak wartko toczy się rozmowa przerywana wybuchami śmiechu po kolejnym komicznym sformułowaniu. Celuje w nich Paolo Cozza. Program nagrywa się gładko poprzedzany okrzykiem reżysera: Zaaapis!
Na pamiątkę
Pamiątkowe fotografie można zrobić dopiero po zakończeniu nagrania. Udaje mi się poprosić o zdjęcie Paolo Cozzę Serdecznie obejmuje mnie ramieniem, a p. Marzena zabawia się w fotoreportera. Dzieci oblegają wszystkich uczestników, prześcigając się w zdobywaniu autografów. Na koniec gramolą się na kanapę i w towarzystwie Steve'a Terreta uwieczniają swój udział w programie "Europa da się lubić". Wszyscy są wniebowzięci.
Pan Kacper z trudem namawia wszystkich do opuszczenia studia. Gasną reflektory, ale niewiele osób wychodzi. Opieszałych p. Kacper straszy obecnością w pustym studiu zwierzątek z długim ogonem. Skutkuje.
Europa z klamerką w tle
Zadowolenie na wszystkich twarzach. W ciągu jednego popołudnia poznaliśmy pracę w studiu telewizyjnym, panujące tam obyczaje, ciężką pracę "widowni", charakter gwiazd. Cieszę się, że mogliśmy uczestniczyć w nagraniu odcinka, w którym mówiło się o etykiecie. Naciepliłam się obecnością ulubionej aktorki. Wyjechałam w przekonaniu, że mimo oryginalnych pomysłów, doskonałych osobowości, zręcznego prowadzenia, obfitości nowoczesnego sprzętu, do całkowitego efektu potrzebna jest zwykła klamerka do bielizny, a właściwie dwie. Wśród kilkunastu najnowocześniejszych kamer i reflektorów wyróżniał się jeden, pękaty, usytuowany na statywie przy głównej kamerze. Między żelazną czarną oprawę utrzymującą owe źródło światła rozwieszono muślinową czy gazową tkaninę, którą podtrzymywały dwie najzwyklejsze drewniane klamerki do bielizny. Potem na tkaninę położono wypukle drukowany czarny papier, który znowu przypięto klamerką. Europę, w której bez klamerki bieliźnianej ani rusz, da się jednak bardzo lubić.
Mamo, byłem w telewizji
Po powrocie z Warszawy kilkanaście zdjęć trafia na wystawkę szkolną. Uczniowie muszą teraz odpowiadać na niezliczoną ilość pytań ciekawskich i zmagać się z niedowierzaniem członków rodziny. Dominik Chlipalski z entuzjazmem podkreśla walory wyprawy:- Podobało mi się studio, blask reflektorów, praca operatorów kamer. Mogłem "na żywo" zobaczyć aktorów. Widziałem panią Beatę Tyszkiewicz, którą znam z programu "Taniec z gwiazdami". Najbardziej zależało mi na zdobyciu autografu Steve'a, który moim zdaniem jest najśmieszniejszym uczestnikiem programu. Kacper Dencha wtóruje:- To było dla mnie wielkie przeżycie. Mogę śmiało powiedzieć, że był to dla mnie najwspanialszy dzień w dotychczasowym życiu. Izie Lenartowicz i Kasi Krzysiak najbardziej podobają się Steve i Paolo, Monika Bartoś natomiast zachwyca się swoją imienniczką, gospodynią programu. Wojtek Gluchowski stwierdza stanowczo:- Bardzo się cieszę, że mogłem zobaczyć, jak wygląda praca w reżyserce telewizyjnej. Dowiedziałem się, jak montuje się program. Zobaczyłem znane już z telewizji osoby. Czułem się dumny, że Steve poświęcił nam tak dużo czasu, chciał wiedzieć, gdzie mieszkamy i do której klasy chodzimy. Specjalistka od kształcenia zintegrowanego, Marzena Lipska podkreśla, że wyprawa do Warszawy mogła się odbyć dzięki uprzejmości prezesa Grzegorza Bednarczyka z Banku Spółdzielczego i burmistrza Andrzeja Ćwieka, sponsorów wyjazdu. Za najważniejszy walor uczestnictwa w nagraniu uważa możliwość konfrontacji marzeń z rzeczywistością. Dla anglistki Agnieszki Lenartowicz najważniejszy był natomiast walor edukacyjny, kontakt z wielkimi osobowościami i możliwość dowartościowania własnej osoby.
Trzeba pogratulować młodym nauczycielkom energii w zaspokajaniu w niebanalny sposób głodu wrażeń i ciekawości świata swoich podopiecznych. Europa wyraźnie zaczyna się w Sadurkach.