20 lat temu na fali tworzenia lokalnych gazet powstała też i „Gazeta Nałęczowska”...
Jaki był impuls, by powstała, jej cel, misja?
Wydaje mi się, że „Gazeta Nałęczowska” w tamtych czasach była jedną z pierw- szych prywatnych gazet lokalnych na Lubelszczyźnie (a kto wie, może i w kraju), które na bieżąco informowały o tym, co dzieje się w gminie. No, powiedzmy w miarę na bieżąco, ponieważ wychodziliśmy w cyklu miesięcznym, a jak był problem techniczny, finansowy albo jakiś inny, to raz na półtora miesiąca. W większych miastach, jak np. Lublin, były tego typu periodyki, ale miały one zasięg raczej osiedlowy i w treści ograniczały się do problemów mieszkańców danego osiedla. Były także kwartalniki lub roczniki wydawane przez towarzystwa regionalne, ale to zupełnie jeszcze coś innego. I co najważniejsze, nie przypominam sobie, żeby któraś z tych gazetek miała taki for- mat jak nasza. Wtedy format GN był taki, jaki miały duże gazety regionalne i krajowe! Można to sprawdzić nawet w archiwach. Choć to podnosiło trochę koszty druku, chcieliśmy, żeby gazeta wyglądała poważ- nie, żeby nie była lokalnym biuletynem. My po prostu wydawaliśmy prawdziwą gazetę. Tematyka poszczególnych numerów była naszym wyborem.
Dwadzieścia lat to kawał czasu i trudno mi sobie przypomnieć co było tym impulsem, który zapoczątkował Gazetę. Chyba to, że byliśmy młodzi (mieliśmy po dwadzieścia parę lat) i według nas nie za wiele się działo w Nałęczowie. Początek lat 90. to był czas szybkich zmian w kraju i chcieliśmy być aktywnymi uczestnikami tych zmian na poziomie lokalnym. Naszym celem było stworzenie aktywnego środowiska wokół Gazety, które działałoby na rzecz Nałęczowa. Gazeta miała być takim lokalnym forum, gdzie byłoby miejsce na dyskusję o tym, co można zrobić na poziomie lokalnym. Jej misję starałem się sformułować we „Wstępniaku” w pierwszym numerze.
Twój zespół redakcyjny?
Trudno jest mówić o jakimś stałym zespole redakcyjnym. Zaczynaliśmy w duecie z Mirkiem Romejko. Wydaje mi się, że Mirka nigdy nie było w stopce redakcyjnej. Chciał pomagać incognito, ponieważ był sekretarzem redakcji jednego z największych wtedy dzienników wychodzących na Lubelszczyźnie. Bez niego tej gazety chyba w tym czasie po prostu nie byłoby. To Mirek wymyślił logo gazety i jej szatę graficzną w dużym formacie. On osobiście robił skład na podstawie gotowych artykułów, które mu przesyłałem. Wtedy dostęp do programów komputerowych do składu gazet był bardzo ograniczony, a dodatkowo trzeba było to umieć i mieć do tego smykałkę. A Mirek robił to z pasją i chciał nas wspierać. Jedno chcę podkreślić, że nigdy nie ingerował w treść artykułów, choć był zawodowym sekretarzem codziennej gazety!
Nie mam przed sobą pierwszych numerów GN, ale z tego, co sobie przypominam, to pierwszy luźny zespół piszących do gazety tworzyli: Radek Samoń, Tomek Podkowiński, Stasio Marzec, Wojtek Janek i Janusz Góra. Prawdziwą gwiazdą pierw- szych numerów był p. Janusz ze swoimi felietonami na ostatniej stronie. Byli tacy, którzy specjalnie dla tych felietonów kupo- wali GN. Później dołączały kolejne osoby: Zbyszek Strzyżyński, Krzysiek Zalech, Stefan Butryn czy Bohdan Saba.
Jak i gdzie pracowaliście nad kolejnymi numerami gazety?
To już było tak dawno, że wiele rzeczy umknęło z pamięci. Zbieranie materiałów do kolejnych numerów gazety to była praw- dziwa udręka. Każdy pisał społecznie, więc z dyscypliną i terminami byliśmy na bakier. Artykuły spływały do mnie napisane najczęściej odręcznie na papierze. W wielu przypadkach trzeba było te teksty odszyfrować, ponieważ wielu naszych redaktorów miało typowo „lekarski” charakter pisma. Często teksty trzeba było udoskonalać stylistycznie. Jednym słowem nie było lekko. Tematy do gazety omawialiśmy w gronie kilkuosobowym, a później zbieraliśmy artykuły.
Organizowałeś spotkania z czytelnikami, np. w pałacu Małachowskich, jak był odzew na ten bezpośredni kontakt z redakcją?
Pierwszy numer gazety to był hit, ponieważ był dużym zaskoczeniem dla lokalnej społeczności. Chyba w tym numerze zaprosiliśmy czytelników na pierwsze spotkanie z redakcją. Odbyło się ono faktycznie w pałacu Małachowskich, a pomógł nam je zorga- nizować Janusz Góra. Przyszło sporo osób. Byli przedstawiciele samorządu, zwykli mieszkańcy, regionaliści, artyści, ale także i kuracjusze. Atmosfera była pozytywna, ponieważ dyskutowaliśmy przede wszystkim o tym, co pisać w następnych numerach. A ja szukałem chętnych do pisania. Takie spotkania odbywały się cyklicznie i była to świetna promocja dla gazety.
Przez kilka lat byłeś właścicielem i wydawcą gazety, do czasu, gdy zaangażowałeś się w politykę. Praca w samorządzie miasta, radzie powiatu, kandydowałeś do parlamentu… Polityka bardziej fascynuje Cię niż czwarta władza?
Mnie osobiście polityka nie tyle fascynuje co interesuje, bo to nic innego jak decydowanie o sprawach dotyczących nasze- go życia na różnych poziomach (lokalnym, regionalnym czy krajowym). A trzeba interesować się zawsze tym, jak te sprawy się mają. A czwarta władza, czyli media, dzisiaj bardzo się różnią od tego, co było na początku lat 90. ubiegłego wieku, kiedy zaczynaliśmy z GN. Wtedy nie było internetu. Dziś to medium zdominowało wszystkie przejawy czwartej władzy. I jeśli mowa o fascynacji, to mogę powiedzieć, że fascynują mnie, na- zwijmy to, internetowe formy komunikacji. Np. te smartfonowe aplikacje, które umożliwiają robienie zdjęć czy filmów i błyskawiczne umieszczanie w internecie, żeby każdy je mógł zobaczyć. To jest kosmiczna zmiana w mediach w porównaniu z tym co mieliśmy 20 lat temu.
Od pięciu lat jesteś prezesem Lokalnej Grupy Działania „Zielony Pierścień” i na początku publikowałeś w internecie biuletyn LGD, dziennikarstwo pasjonuje Cię nadal?
Nie mam na to czasu i chyba pasja się też skończyła.
Jak teraz po latach postrzegasz i oceniasz „Gazetę Nałęczowską”, czego oczekujesz jako czytelnik?
Nie jestem na bieżąco z tym, co pisze się w GN. Czasami jak jakiś numer wpadnie mi do ręki to oczywiście przeglądam. Więc nie chcę wdawać się w oceny. Dobrze, że jest w Nałęczowie lokalna gazeta i trzeba doceniać wysiłek osób, które swój czas poświęcają na jej prowadzenie.
Patrząc od strony biznesowej wiem, że lokalna gazeta to taka skarbonka, do której zawsze się tylko dokłada. Jako czytelnik GN oczekiwałbym, aby Gazeta przedstawiała tematy z różnych punktów widzenia.