Mieliśmy broń, przechowywaliśmy w magazynie, ludzie młodzi przychodzili do nas do pracy. Niemcowi trzeba było dać gęś, to ich przyjął. A wiadomo było, że 21, 22, 23 rocznik podlegał poborowi do junaków. Więc żeby się uchronić, szli do pracy na kolei i tak przetrwali. Po wyzwoleniu też nie były lepsze czasy , bo NKWD i UB zaczęło szarpać. Trzeba było uciekać, to do wojska, czy gdzie kto mógł... a kto został, to na Sybir. Dużo tam naszych chłopców poszło...
Ja w 44-tym poszedłem do wojska, no i na front. Wróciłem znów do pracy na kolei w 46 roku, w 54 zostałem kierownikiem parowozowni i potem naczelnikiem kolejki. Kolejka woziła coraz więcej ludzi i towarów. W 1950 roku przyszły nowe parowozy, ale to wszystko było za mało. Pracowało 400 osób, a w samym Nałęczowie na przeładunku - 70 osób (teraz są transportery, wtedy wszystko trzeba było robić ręcznie).
Z biegiem czasu przyszły transportery - podwozia, na których woziliśmy - i wozimy do tej pory - wagony normalne, szerokotorowe, nawet 60-tonowe. Przewóz masy był bardzo duży, tak duży, że wagony towarowe które czekały w Nałęczowie na przeładunek, nie mogły się pomieścić na stacji. Do tego dochodziły przewozy pasażerskie; 5 tys. ludzi pracowało w Poniatowej, a PKS wtedy nie dowoził. Trzy razy dziennie pociągi osobowe kursowały. Poniatowa rozbudowywała się wtedy szybko, trzeba było dowieść materiały, cegłę. Sentyment do kolejki ma się. Człowiek się tam prawie wychowywał. Jako mały berbeć widziałem, jaka ona była przed wojną, zaglądałem do tych warsztatów, nie wiedziałem jeszcze że będę tym naczelnikiem czy kierownikiem, ale jakoś z biegiem czasu to tak się ułożyło. I teraz to tylko chodzi nam o to, żeby ta kolej pozostała.