Wczesnym rankiem 19 maja 1912 roku, po kilkudniowej właściwie niegroźnej chorobie, nagle zakończył życie Aleksander Głowacki, który przeszedł do historii kultury polskiej pod nazwiskiem Bolesława Prusa.
"Mądry i dobry, wielki, a jak dziecię,
Tkliwości pełny i jasnej prostoty,
Jak pilny włodarz chodziłeś po świecie
W noc najczarniejszą, siew rzucając złoty,
I rozwalałeś prostymi wyrazy
Nędzy, ciemnoty, nienawiści głazy..." (1)
Współcześni żegnali w nim przede wszystkim człowieka i ideologa. Ta postawa dominowała w niezliczonych nekrologach, wspomnieniach i hołdach pośmiertnych. Żal był zbyt powszechny, aby nie rodził potrzeby przywłaszczania sobie tu i ówdzie per fas et nefas ideowego testamentu, w którym próbowano na różne sposoby i w imię różnych orientacji przykroić do swych założeń duchowość wielkiego pisarza. Ale w dniach uroczystości pogrzebowych, w refleksjach nad sposobami uwiecznienia jego istnienia, a potem we wspominkach rocznicowych, stale jeszcze zbyt żywe były tego czyny, wypowiedzi i pouczenia obywatelskie z ostatnich lat życia, aby jakiekolwiek podejmowane wówczas próby syntezy mogły wyjść pamięci Bolesława Prusa na korzyść. W dobrej wierze wielbiciele, a także antagoniści człowieka i pisarza zbyt gorliwie zabiegali o to, by go zasuszyć w albumie narodowych wielkości w postaci dobrodusznego staruszka w ciemnych okularach, rozdającego cukierki nałęczowskim dziatkom. "Wierz mi, Stachu, ja nie jestem taki naiwny, jak myślą" - przypominają się tu słowa Rzeckiego, sugerując zaskakującą aluzję.
Prus nie dał się zamknąć w ramki pospiesznych syntez ideowych, które próbowały z niego, jak z wieszcza w wierszyku Boya, uczynić sztandar tych czy innych światopoglądów. Przetrwał do naszych czasów taki, jakim był za życia: człowiek ideowo niezależny, umysł i talent tak bogaty, że stał się ogniskiem zainteresowania, wpływów, badań i wymiany myśli wciąż jeszcze dalekich od wyczerpania.
Następne dziesięciolecie po śmierci Prusa przystępowało do jego spuścizny już wolne od napięć ideowych i artystycznych w chwili jego zgonu, od konieczności stawiania mu cenzurek w imię aktualnych haseł czy poetyk. Nowe pokolenie literackie odkryło swoje wszechstronne pokrewieństwo z wielkim pisarzem. Czy dwudziestolecie międzywojenne - tak jak zwykło się sądzić - było rzeczywiście okresem renesansu twórczości Prusa? Dzieła pisarza, jego nowele, "Placówka", "Lalka", "Faraon", miały wiele wydań i przedruków już wcześniej, były czytane powszechnie, nie miały okresów zapomnienia. Dwudziestolecie nie musiało twórczości Prusa odkurzać i ustawiać w oknie wystawowym antykwariatu, aby zechciano sobie przypomnieć jego tytuły do chwały. Zasługi dwudziestolecia są inne.
Ono to, zarówno w świadomej swych rodowodów praktyce pisarskiej, jak i w coraz śmielszych w miarę narastania perspektyw ujęciach historycznoliterackich, ustaliło miejsce Prusa w literaturze polskiej. Wielkości jego przydzielono osobny rozdział w historii polskiej prozy artystycznej, uznano w nim pierwszego na wielką skalę mistrza w transpozycji rzeczywistości na język epiki oraz - obok Sienkiewicza - odnowiciela polskiego języka literackiego.
To u niego będą teraz terminowały następne generacje literackie w trudnej sztuce wielkiego realizmu, który nie zatrzymując się na wycinku rzeczywistości, będzie dążył do ogarnięcia całej panoramy swoich czasów i zstępował głębiej, by badać podskórne tętno życia zbiorowego. Sam pisarz będzie przykładem, jak daleko i głęboko sięga intuicja wielkiego talentu, jak trafne i sugestywne stwarza wizje wtedy, gdy dysponuje rzetelną wiedzą naukową i doświadczeniem w dziedzinach odtwarzanych w dziele sztuki.
W dwudziestoleciu międzywojennym rozpoczęto systematyczne prace naukowe nad ustaleniem i zebraniem całości dzieła wielkiego realisty. Z inicjatywy Polskiej Akademii Literatury Zygmunt Szweykowski opracował 26- tomowe wydanie zbiorowe pism literackich Prusa. Pojawiły się pierwsze zarysy monograficzne. Obok nich mnożyły się masowe wydania utworów krótszych, z racji niskiej ceny dostępnych wszystkim. Nie było roku, aby na rynku wydawniczym nie ukazywały się dzieła pisarza w tysiącach egzemplarzy. Narastała legenda "Lalki". Warszawa czciła w Prusie piewcę swej przeszłości. Zaczęto popularyzować twórczość pisarza i za pomocą innych środków przekazu, stawiających w odrodzonej Polsce swoje pierwsze kroki: w 1930 roku ukazał się na ekranach pierwszy film według noweli "Dusze w niewoli", z Ludwikiem Solskim w roli starego Lachowicza. W 1932 radiosłuchacze w całym kraju usłyszeli "Katarynkę". Trwały prace nad przekładami Prusa na języki obce, głównie słowiańskie.
Ten stan rzeczy, o ileż spotęgowany, trwa do dziś. Prus jest stale polskiemu czytelnikowi potrzebny. Wydaje się go bez przerwy i wszystkie nakłady są szybko wyczerpywane. Niestrudzony profesor Szweykowski wydał dwadzieścia tomów "Kronik" Prusa, zaopatrując je w bogaty źródłowy komentarz. To stała potrzeba obcowania z dziełem, z którego promieniuje w trudzie życia zdobyta mądrość, wiara w niezniszczalną godność i wartość człowieka, piękno polskiej literackiej kultury w jednym z jej najszlachetniejszych wcieleń. Tak żyje dzieło Prusa. A pamięć o jego twórcy?
Na grobie pisarza postawiono w kilka lat po śmierci skromny pomnik, istniejący do dziś. Widnieje na nim napis "Serce serc". Z wszystkich tytułów pisarza, którymi go uczcili Jego współcześni, ten wytrzymał najlepiej próbę czasu.
PRZYPISY:
(1) Or-Ot (Artur Oppman) "Za jego trumną" - "Tygodnik Ilustrowany" 1912 nr 22