Karolina Kirsz: Ponieważ daje kontakt z żywymi emocjami, czyli tym, co jest najbardziej fundamentalne w człowieku. Dlatego, że jest narzędziem pogłębiania samoświadomości i zmiany społecznej. Poprzez teatr mówimy o sobie i o świecie, także wyrażamy swój bunt czy niezgodę na rzeczywistość lub podważamy utarte pseudoprawdy.
Jak oceniłaby Pani poziom sztuki aktorskiej w teatrach amatorskich?
Oczywiście jest z tym różnie (tak samo zresztą jak w zawodowych teatrach). Nie brakuje ludzi wrażliwych i utalentowanych. Problemem bywa błędne mniemanie o tym, na czym polega aktorstwo. Istnieje często silne przeświadczenie, że to takie „udawanie” i „kokietowanie” widza. My staramy się pokazać, że współczesne aktorstwo nie polega na graniu przez „wymyślonego siebie”, ale poprzez przekazywanie swojej wewnętrznej prawdy. Że wymaga szczerości i odwagi. Udawane mogą być okoliczności (np. to, że gram Marię Stuart żyjącą w XVI wieku), ale emocje, których poszukuję, mają być prawdziwe. Tylko takie rozumienie aktorstwa wiąże się z teatrem pojmowanym tak, jak o tym mówiliśmy w poprzednim pytaniu. Mam nadzieję, że nasz projekt „Teatr dzisiaj”, który realizowaliśmy na terenie województwa lubelskiego, do tego prowadzi. Jest on skierowany głównie do instruktorów teatralnych, którzy sami otrzymają nowe i niezbędne narzędzie, aby uczyć współczesnego teatru. Takiego jaki naprawdę jest, a nie mylnych o nim wyobrażeń.
Jest Pani prezesem stowarzyszenia, promuje rozwój teatru amatorskiego – proszę o kilka słów o tym.
Polski Ośrodek Międzynarodowego Instytutu Teatralnego ITI, to stowarzyszenie zawodowych twórców teatralnych istniejące od 1958 roku w naszym kraju. Od lat działamy w tzw. głównym nurcie m in. publikując i tłumacząc światowe orędzie teatralne czy też zamawiając polskie orędzia na Międzynarodowy Dzień Teatru. Od 1983 roku przyznajemy też prestiżową nagrodę im. Witkacego dla zagranicznego twórcy w uznaniu jego zasług w propagowaniu teatru polskiego za granicą oraz inne ważne nagrody. Wspieramy i patronujemy istotne projekty teatralne. My – zarząd i ludzie związani z POITI – jesteśmy aktywnie działającymi twórcami w tzw. „głównym nurcie”, realizujemy spektakle, filmy, piszemy scenariusze. Natomiast w 2013 roku, gdy – jako nowy zarząd – zostaliśmy wybrani przez Walne Zgromadzenie członków (obecnie to nasza druga kadencja) zgodziliśmy się co do tego, że prócz szeregu wspomnianych działań koniecznie chcemy działać społecznie propagując teatr w ośrodkach, w których jest utrudniony dostęp do kultury. Około 4 lat temu, dzięki uprzejmości i pasji Stowarzyszenia Dwór w Bronicach (właścicieli obiektu), znaleźliśmy swoją nieoficjalną filię, w której do tej pory odbyło się ponad 20 wydarzeń społeczno-kulturalnych, zawsze darmowych i otwartych dla lokalnej społeczności. Z udziałem znanych artystów takich jak m. in.: Irena Jun, śp Andrzej Blumenfeld, Paweł Huelle, a także młodych eksperymentatorów. Warto też zaznaczyć, że przy pałacu w Bronicach powstał niezwykły projekt młodych projektantów ze studio UNISM tzw. Lewitujący Teatr – eksperymentalna scena plenerowa, która w 2019 roku otrzymała pierwsza nagrodę na najsłynniejszym festiwalu scenografii, czyli praskim QUADRIENNALE. Jedna z właścicielek Pałacu Pani Agnieszka Koecher-Hensel,postać bardzo szanowana w polskim środowisku teatralnym – tym samym pielęgnuje tradycje dworu w Bronicach, którego ostatnim właścicielem był jej dziadek Antoni Wołk-Łaniewski, znany społecznik oraz miłośnik kultury i sztuki.
Pochodzi Pani ze Śląska „Tu wciąż liczą się spracowane ręce i twardy kark” – jak to śpiewał Jan KYKS Skrzek. Jaki wpływ miało to na kształtowanie Pani osobowość?
Rzeczywiście od strony dziadka (ojca mojego ojca) pochodzę z rodziny rdzennie śląskiej, zamieszkującej tę wyjątkową krainę od pokoleń. Temat Śląska i jego specyfiki i odmienności to temat rzeka. To twardzi ludzie, którzy wiele przeszli. Dość wspomnieć, że mój dziadek przeżył Syberię, a następnie wstąpił do I dywizji pancernej gen Maczka, lądując w Normandii i tocząc zaciekłe walki. Wrócił też do polskiej pisowni nazwiska, a przeciwnego wyboru dokonał jego młodszy brat pisząc nazwisko przez sch- „Kirsch”. Takich historii jest tam mnóstwo. Warto dodać, że żona mojego dziadka – moja babcia Maria – pochodziła z Podkarpacia z bardzo ubogiej chłopskiej rodziny lecz dzięki swojemu wysiłkowi i pracowitości została nauczycielką i podczas wojny uczyła m. in. dzieci w Tanzanii w Afryce (naturalnie wcześniej przechodząc przez sowieckie łagry). Równie ciekawe i tragiczne losy dotyczyły rodziny mojej mamy – moja babcia wraz z cała rodzina również przeszła zsyłkę. Wywieziono ją jako 8-letnią małą i chudą dziewczynkę, której nie zabił głód i tyfus. Całe życie była malutka, ale bardzo silna duchem. Mogłabym długo opowiadać.,. Zmierzam do tego, że teatr to bardzo stresujący i ciężki kawałek chleba. Naprawdę: ogromna presja i odpowiedzialność. Natomiast za każdym razem, gdy przydarza się mi jakaś bardzo stresująca sytuacja, to staram się wziąć kilka głębokich wdechów i mówię sobie: „Koleżanko, żebyś to tylko takie miała w życiu kłopoty”
Podstawą dobrego spektaklu jest interesujący scenariusz, jak Pani dobiera temat (opowieść) i obsadę?
Ten proces wydarza się bardzo rozmaicie. Czasami impuls wychodzi z teatru, czasami ode mnie. Wbrew pozorom ma to dla mnie niewielkie znaczenie. Jeżeli tylko znajdę w tym coś dla siebie, coś czego mogę się uczepić i co pobudza moją wyobraźnię, to mogę iść dalej i się w tej podróży zatracić. Zawsze interesowało mnie bardzo wiele spraw i sięgałam po bardzo odległe tematy. Nie lubię w kółko mierzyć się z tymi samymi tematami, choć prawda jest taka, że i tak – nawet w odległych od siebie tematykach – ostatecznie eksponuje i kładę często nacisk w podobnych miejscach. Po prostu tak to działa. Należy jednak dbać, aby nie kręcić się w kółko i nie powielać się. Kiedyś dostałam propozycję wyreżyserowania spektaklu „takiego jak Pani zrobiła w teatrze X”. Nie byłam nawet w stanie sobie tego wyobrazić. Raz, że to nudne, a dwa, że niemożliwe – bo od tego czasu jako człowiek i twórca przecież zmieniłam się. Jeżeli chodzi o obsadę to nie ma tu zasad poza jedną – jeżeli jestem w stanie sobie łatwo wyobrazić jak ktoś daną rolę zagra, to nie mam satysfakcji z takiej pracy. Wolę, żeby do mojej wizji i wyobraźni ktoś dołożył od siebie swój nieoczywisty element. Takie współprace najwyżej cenię
W swoich adaptacjach tworzy Pani skomplikowane osobowości – zwłaszcza kobiet...
Mam nadzieję, że tworzę równie skomplikowanych osobowości męskie :) Po prostu człowiek jest zjawiskiem niezwykle zajmującym zwłaszcza, gdy jest w stanie wszystko wokół niszczyć i zepsuć.. Rzeczywiście stworzyłam kilka spektakli, gdzie główne role grały kobiety (a nawet takie, w których grały wyłącznie one jak „One same” czy „Mykwa”), ale również spektakle ze zdecydowaną przewagą pierwiastka męskiego, jak na przykład „Na zachodzie bez zmian”, którego akcja dzieje się w okopach pierwszej wojny światowej. Jak to mawiał Tomasz z Akwinu człowiek jest istotą usytuowaną w hierarchii gdzieś pomiędzy aniołem a bydlęciem. Stać go na rzeczy wielkie, ale też małe i podłe. A do tego jeszcze bywa niezwykle zakłamany czy też – jak kto woli – nadmiernie ulegający rozmaitym fantazjom. A najciekawsze jest to, że czasami stać go na to wszystko w niezbyt odległym czasie.
Tworzy Pani dwa światy, z których przemawia tęsknota, a nierzadko odrzucenie i brak tolerancji – czy to jest obraz współczesnego świata?
Nigdy nie zrozumiem dlaczego jedna istota ludzka uważa, że ma prawo dyktować innej jak ma żyć, w co wierzyć, jak kochać. Nigdy nie zrozumiem dlaczego ktoś czuje się skrzywdzony, zagrożony bądź obrażony przez czyjąś odmienność. A może to mnie właśnie fascynuje – jak bardzo trzeba się czuć niepewnie w swoim świecie, jak bardzo w niego nie wierzyć, żeby uważać, że dla jego obrony konieczna jest agresja. Dlaczego niektórzy uważają, że np. religia ma służyć do tego, aby uzasadniać nietolerancje i przemoc? Że w imię jakichś wartości wolno odbierać ludziom wolność, godność i prawo do samostanowienia? Jaką wartość mogą mieć bronione w ten sposób ideały? Mojej babci – osobie głęboko wierzącej i niewykształconej – nigdy nie przyszłoby do głowy, aby w ten sposób wymuszać szacunek dla swoich wartości. I nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek czuła się zagrożona przez czyjąś odmienność.
Jest pani laureatką (pierwsza nagroda na 12. Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Zdarzenia w 2011 r. za „Zimę w Czerwieni”) jak wygląda praca z młodymi aktorami?
To był nasz debiut, na szczęście udany. A właściwie jeden z dwóch debiutów, bo w tym samym czasie zrealizowałam „Pułapkę” Różewicza w Teatrze Studio. Byliśmy świeżo po szkole, niewiele potrafiąc. Wspomnianą „Zimę w czerwieni” robiliśmy miesiącami, kilka razy zaczynając od początku, gdy się zorientowaliśmy, że to co powstało jest kiepskie. Wówczas popadaliśmy w rozpacz, ale wkrótce zaczynaliśmy od nowa. Aż w końcu zaczął się nam wyłaniać jakiś sensowny kształt. To była bardzo dobra nauka i potem braliśmy pełną odpowiedzialność za efekt. To ważne w teatrze, bo często bywa tak, że młodzi twórcy pracują, ktoś im w tym pomaga lub miesza i potem latami opowiadają jakie by z tego nie było cudo, gdyby nie czyjaś ingerencja. Może to i prawda, a może tylko szkodliwe złudzenie, które komplikuje późniejszy artystyczny rozwój.
Współpracuje Pani z wieloma teatrami: Żydowski, Studio, Powszechny, jak też z naszym lubelskim im. Andersena („Lustra odpowiadają w czwartek”) jak województwo lubelskie wypada na tle dużych ośrodków?
Pracowałam do tej pory w kilkunastu teatrach, głównie w warszawskich, ale także w Toruniu, Wrocławiu czy Chorzowie. Jeśli chodzi o Teatr Andersena, to aktorzy, z którymi pracowałam byli świetni – bardzo utalentowani i otwarci. Bardzo profesjonalne były również np. pracownie modelatorskie. Natomiast pod względem organizacyjnym i pod względem zarządzania praca w Teatrze Ąndersena okazała się moim najtrudniejszym doświadczeniem (warto tu dodać, że mam spore doświadczenie w pracy z teatrami, które straciły swoje siedziby bądź też mają siedziby tymczasowe). Mam nadzieję, że ta sytuacja uległa już zmianie, bo pracują tam wspaniali artyści.
Na deski teatru przenosi Pani noblistów, nominowanych do nagrody Pulitzera, autorów amerykańskich, żydowskich, czy w przyszłości możemy liczyć na autorów z „naszego” kręgu kulturowego?
Sama często piszę scenariusze i reżyserowałam też na podstawie tekstów współczesnych polskich autorów np. Lidii Amejko czy Radka Paczochy. Prawdę mówiąc nigdy nie planowałam tutaj jakiegoś szczególnego porządku czy proporcji. Po prostu najważniejszy jest temat.
Obecny czas pandemii dość ograniczył kontakt z żywym teatrem, może w sieci?
Tak. Na przykład Teatr Żydowski w Warszawie już na wiosnę podjął sporo takich inicjatyw (sama zrobiłam cztery czytania performatywne i warsztaty online) i planują kolejne. Dzięki pandemii dowiedzieliśmy się, że to, co niemożliwe stało się realne. Nie tylko w artystycznym wymiarze.
Plany na przyszłość, życzenia, marzenia?
Trochę tego jest. Zwykle zajmuję się kilkoma projektami jednocześnie. Ale teraz moje najważniejsze marzenie jest takie, żeby teatry znowu po prostu zaczęły grać. Pandemia się kiedyś skończy. Wówczas kurz opadnie i dopiero zobaczymy, gdzie jesteśmy
Dziękuję za rozmowę
Fotogaleria: Rafał Bieliński