Wspominając zdarzenia i historie, jakie przytrafiły mi się w Nałęczowie, chciałbym dziś przywołać w pamięci mieszkańców i gości naszego uzdrowiska obywatelkę dalekiego kontynentu, mieszkankę Stanów Zjednoczonych Ameryki, która spędziła obok nas wiele lat, stając się niemal rodowitą nałęczowianką. Otóż, jak za pewne wielu uczniów i osób znających nałęczowskie szkoły dobrze pamięta, mieliśmy w kadrze nauczycielskiej również wielu obcokrajowców, przybyłych do nas w ramach działalności tzw. Korpusu Pokoju. Korpus ten był agendą rządu USA, powołaną w 1961 roku przez Kongres jeszcze z inicjatywy prezydenta J.F. Kenedy'ego, w celu niesienia pomocy krajom słabiej rozwiniętym. Bohaterka naszej opowieści była prawie 15 lat temu nauczycielką języka angielskiego w Technikum Ekonomicznym w Zespole Szkół im. Zygmunta Chmielewskiego. W trakcie pełnienia swojej misji; trwającej parę ładnych lat, nauczyła uczniów "Ekonomika" władać językiem angielskim, a i vice versa, nauczyła się całkiem nieźle języka polskiego, choć może nie do końca tajniki polskiej gramatyki stały się dla niej jasne.
Zwyczajowo nauczyciele z zagranicy oprócz języka poznawali od wewnątrz życie naszej miejscowości, wnikając do społeczności lokalnej, dzieląc z nami nasze małe i większe problemy, będąc z nami w chwilach tak radości, zabawy, jak i powagi czy smutku. Nasza sympatyczna bohaterka, wyjątkowo dobrze poznała wszelkie zakątki Nałęczowa. Utrzymując przyjacielskie kontakty z innymi nauczycielami, uczniami i ich rodzinami, już po dwóch latach znakomicie wiedziała, kim był Żeromski i Prus, no i bez trudu potrafiła wskazać popularny "Ludowiec", "Pedet", "Kardiolog". "Plastyk", ba, nieobce były jej również takie nazwy miejscowe, jak "winkiel koło PKS-u".
Zdarzyło się kiedyś, że do uzdrowiska miała przyjechać kolejna osoba z Korpusu Pokoju, która to miała być odebrana z ambasady USA i dostarczona do Nałęczowa przez naszą sympatyczną Amerykankę. W powrotnej drodze pociągiem ze stolicy Amerykanki rozmawiały sobie"po amerykańsku", wzbudzając zaciekawienie dwóch starszych pań z tego samego przedziału (bo Amerykanie nie byli wtedy zbyt częstymi gośćmi w pociągach). Owe panie właśnie zmierzały na wypoczynek do uzdrowiska. Kuracjuszki wysiadły razem z Amerykankami na dworcu PKP Nałęczów i przeszły z bagażami na pobliski przystanek PKS, aby zgodnie z instrukcjami otrzymanymi z sanatorium dojechać do centrum Nałęczowa. Po chwili na przystanek podjechał autobus z napisem "Opole Lubelskie przez Nałęczów". Panie kuracjuszki zaczęły zbierać bagaże, aby wsiąść do niego. W tym samym momencie nasza miła Amerykanka odezwała się nieco łamaną polszczyzną: "Tym Pani nie dojedziesz do Nałęczów, bo ten jest opolsky i nie zatrzyma się w Nałęczów. Za 15 minut będzie puławsky i on osiągnie same centrum Nałęczów". Co wprowadziło nasze kuracjuszki w nie lada zdziwienie, gdyż nie przypuszczały, że rozkład jazdy opolskiego i puławskiego oddziału PKS-u jest znany nawet w USA.