Trochę łyso....
Od razu rzucają się w oczy dwie rzeczy: nowe lub odremontowane budynki w centrum, a z drugiej strony – miasto jest mniej zielone. Bardzo dobrze wygląda zwłaszcza Willa Różana, której remont zmienił całkowicie okolice NOK. Kilka innych willi zostało również odremontowanych lub rozbudowanych, a przy samej Lipowej jedna chyba zbudowana od nowa. Elegancko wyglądają marmurowe (czy też marmuropodobne) tablice przy bramie Willi Goia i Willi Różanej.
Jakoś jednak żal tej całej powycinanej zieleni: drzew, a może tylko krzaków. Zrobiło się trochę łyso, no ale może takie wrażenie to efekt pory roku. Nie trzeba było wracać do Nałęczowa w listopadzie...
Ale największą przykrość powoduje spojrzenie z góry 1 Maja w dół, w okolice dawnego dworca PKS. Zniknęła roślinność, drzewa czy krzaki, za to pozostały, jak mi się wydaje, wszystkie reklamy, a może nawet ich przybyło. A pamiętam, że kiedy wyjeżdżałem z Lubelskiego, sporo się w Nałęczowie mówiło o pomyśle „miasta bez reklam”. Do tego perspektywa zamknięta jest, jak przed laty, żółtym barakiem – a liczyłem że ten mało uzdrowiskowy widok się zmienił przez te kilka lat.
Za to wreszcie zbudowany został przystanek busów – to oczywisty plus.
Listopadowe klimaty
No i niestety spotkałem aż trzech starszych ludzi grzebiących po śmietnikach, ale może to tylko przypadek, a może kiedyś nie zwracałem na takie sprawy uwagi? Więc może to ja się zmieniłem, a nie Nałęczów?
Nie zmieniło się za to ani trochę straszydło przezywane „jesienną rezygnacją”. Jakoś mi się udało o tym budynku zapomnieć i teraz znów przeżyłem szok. Mogło to-to przez te lata porosnąć bluszczem, mogło wypłowieć, a tu nic. Będzie tak stać na wieki.
Zniknęła za to księgarnia na osiedlu – czyli jeśli dobrze liczę, połowa nałęczowskich księgarni. Na szczęście ciągle istnieje knajpka pod „Ludowcem”, której byt kilka lat temu był ponoć zagrożony. Sam „Ludowiec” też ma się dobrze.
Z przyjemnością stwierdzam, że Nałęczów ładnie oflagowano na święto 11 listopada – lepiej to wygląda niż we wszystkich innych miastach, w jakich ostatnio mieszkałem.
A kiedy przejdę się po zmroku, kiedy już przewali się Lipową cały ruch samochodowy i robi się cicho i spokojnie, to nawet w listopadowy chłodny wieczór, w padającym deszczu, nie mam ochoty wracać do domu. Pachnie mokra ziemia, liście, kawałek dalej iglaki, jest tak cicho, spokojnie jak na wsi. To dlatego mijane panie kuracjuszki są zdziwione, kiedy dowiadują się, że Nałęczów to miasto. Za kuracjuszkami z mgły wyłania się jakaś postać z wielką teką na ramieniu (plastyk czy grafik?)... Za nim dwie kłócące się dziewczyny, jedna z nich klnie „do cholery!” – to miłe, że ludzie klną jeszcze w ten sposób... W ogóle ludzie zdają się być milsi niż we wszystkich miejscach, w jakich mieszkałem, a uzbierałoby się tych miejsc całkiem sporo.
Cieszę się, że tu wróciłem.