Usłyszeliśmy program, jaki przygotowuje w związku z obchodami 100-letniej rocznicy urodzin Fryderyka Chopina, przypadającą w 2010 roku. Koncepcja tego programu jest zaskakująca. Przy zdawałoby się możliwości przekazu ograniczonej do klawiatury i tego, co ręka i umysł pianisty potraf z niej wydobyć, artysta dowiódł, że przekaz może być dużo bogatszy. Zaprezentował program, który pokazuje wpływ Chopina na innych kompozytorów w skali światowej, w różnych epokach i kierunkach muzycznych, zilustrował chopinowską czaso-przestrzeń. Spomiędzy wielu kompozytorów zafascynowanych Chopinem wybrał dwóch amerykanów: Billa Ebensa i George'a Crumba, polaka Karola Szymanowskiego, francuza Claude'a Debussy'ego oraz dwóch rosjan M. Bałakiriewa i Aleksandra Skriabina. Usłyszeliśmy 6 cykli po trzy utwory, z których dwa pierwsze to dzieła Chopina, uzupełnione trzecim, skomponowanym pod wpływem polskiego kompozytora, i dobitnie ukazującym ten wpływ.
Zerknęłam na motto czwartej triady: uśmiechająca się woda zalewała jego klawiaturę, a tym trzecim był utwór Claude'a Debussy'ego. Debussy urodził się w 13 lat po śmierci Chopina i był twórcą nowego stylu w muzyce - impresjonizmu, charakteryzującego się przejrzystością, prostotą wyrazu i konstrukcji. Słuchamy więc preludium Des-dur i etiudy As-dur Chopina w zestawieniu z etiudą nr 11 Debussy'ego skomponowaną w celu ćwiczenia arpeggio, techniki wykonywania akordów jak na harfe. Byłam tak spięta, że nie zauważyłam, kiedy pianista przeszedł od preludium do etiudy Chopina, podejrzewając go w duszy o opuszczenie jednego z tych dzieł, za to Debussy'ego od razu rozpoznałam. Po brzmieniu - krótkie, lżejsze motywy, perlista kolorystyka dźwiękowa, różniły go od Chopina, podczas gdy sposób prowadzenia rąk, prawa ponad lewą uderzająca w basy lub lewa ponad prawą śpiewająca sopranem, był iście chopinowski. Mniej więcej w tym momencie zdałam sobie sprawę, że moja jakość słuchania koncertu uległa radykalnej zmianie, od kiedy spoczął na mnie obowiązek napisania dla Gazety...
Spływające po mnie uprzednio dźwięki zaczęły angażować mój intelekt, usłyszałam uśmiechającą się wodę zalewającą klawiaturę fortepianu, a potem oklaski. Następna triada to wypełnione szczęściem bańki (mydlane) śpiewające tuż przed pierwszym brzaskiem. Po lirycznym, śpiewnym nokturnie Des-dur oraz nastrojowej, swobodnie wykorzystującej pełną klawiaturę fantazji-impromptu nastąpiły "Marzenia (muzyka o miłości i śmierci)" współczesnego kompozytora amerykańskiego George Crumb'a. Nie było wątpliwości co do wpływu Chopina na twórczość Crumba, pomiędzy atonalne, brzmiące jak muzyka księżycowa dźwięki "marzeń" wplecione były całe frazy chopinowskie. Utwór przywołał w mojej pamięci flm "Ostatni brzeg" sprzed czterdziestu lat - ostatni ludzie, sami mężczyźni, którzy przeżyli zagładę ludzkości, odbierają bełkotliwe sygnały morsa, wzbudzające, podobnie jak frazy tonalnej muzyki Chopina, nadzieję. Końcowa triada, z przetłumaczeniem motta której nie daję sobie rady. Zresztą tłumaczenie poprzednich wersów też nie było proste, czysty Zen. Czy chodzi o opuszczenie dłonie w duchu zuchwałych pieśni polskiej duszy? Chopina ballada f-moll, etiuda c-moll zwana rewolucyjną i Aleksandra Skriabina etiuda dismoll odegrane jednym tchem. W odróżnieniu od utworu Crumba etiuda Skriabina, przecież urodzonego 23 lata po śmierci Chopina, do złudzenia przypomina dzieła mistrza - poprowadzeniem melodii, rytmiką, kolorystyką, duchem. Utwory wypełnione akordami, o mocnym, zdecydowanym brzmieniu, pełne siły i charakteru w wykonaniu Kevina Kennera, to pochlebiający nam wizerunek duszy polskiej. W ich wykonanie artysta włożył całą swoją energię, całe serce. Kłania się poważny, powiedziałabym wyczerpany tą interpretacją. Jednak na życzenie publiczności dodaje na bis już spokojny, chopinowsko-śpiewny utwór Ignacego Jana Paderewskiego, nota bene bywalca Nałęczowa. Nie było niczego przypadkowego w tym koncercie, wszystko głęboko przemyślane, wspaniały program, wspaniały artysta, wspaniały człowiek