Tą więzienną kawę piliśmy w blaszanych puszkach po konserwach. Nasze "menażki" były potrzebne nam również przy obiedzie. Wtedy wlewano w nie wywar z gotowanej kapusty. Smakował on wyśmienicie, bowiem był to jedyny ciepły posiłek. Czasami, gdy strażnicy mieli dobry humor dostawaliśmy również kolację w postaci suchego chleba i wody, która była niezbędna, by zmiękczyć kromkę, bowiem na sucho nie dałoby się jej połknąć.
Mijały kolejne miesiące, naznaczone kolejnymi śledztwami, rozprawami i przesłuchaniami. Mimo bicia i dręczenia nie załamałem się i nie wydałem swoich kolegów. Wkrótce zapał "władzy ludowej" w dręczeniu mnie osłabł. W duchu zacząłem myśleć, że może uda mi się uniknąć wyroku skazującego i zostanę wypuszczony. Niestety stało się inaczej.
Pewnego dnia zawieziono mnie do sądu, lecz nie posadzono mnie na ławie oskarżonych, ale w kącie sali rozpraw wśród cywili i wojskowych. Proces, któremu się przypatrywałem dotyczył kogoś innego. Nagle sędzia kazał sądzonemu człowiekowi przyprowadzić do stołu sędziowskiego mnie. Osoba, której przedtem nie znałem przedarła się przez tłum ludzi, podeszła do mnie biorąc mnie za rękę powiedziała: "Chodź ze mną". Wśród pomruków pogardy z sali dla występku tego człowieka podszedłem do stołu sędziowskiego. Wtedy też zorientowałem się, o co chodzi - ów człowiek zaczął zeznawać przed sądem, że mnie zna i że wie, iż współpracowałem z "bandytami" WiN i AK oraz wyszukiwałem kwatery dla ukrywających się przed UB. Dzięki tym oskarżeniom sąd nie potrzebował już mojego przyznania się do winy. Wyrok skazujący był kwestią czasu. Później dowiedziałem się, że za złożenie tych zeznań obiecano wolność temu człowiekowi. Czy ją uzyskał, tego już nie wiem.
Któregoś dnia w więzieniu pojawiła się moja żona. Okazało się, że była ona u naczelnika więzienia i uprosiła go, by ten dał nam ślub cywilny (ślub kościelny wzięliśmy w Wojciechowie w 1950 roku). Bała się, że jeżeli dostałbym wyrok kary śmierci, to nie mogłaby odziedziczyć po mnie mojej ziemi. Z wielką niechęcią naczelnik udzielił nam ślubu. Podczas niego byłem ubrany w więzienne łachy, nie mogłem się też wcześniej ogolić, ani umyć. Po ceremonii zabrano mnie powrotem do celi. Było to moje ostatnie spotkanie z żoną, aż do wyjścia na wolność. Nigdy później mnie już nie odwiedzała w więzieniu.
Dnia 31 stycznia 1951 roku Wojskowy Sąd Rejonowy w Lublinie w składzie Przewodniczący kpt. Florian Kirschke, ławnicy kpr. Monika Aleksander i kpr. Zenon Bednarczak (bez udziału prokuratora), skazał mnie z artykułu 14 paragraf 1 dekretu z dnia 13.VI. 1946 na siedem lat więzienia. Wyrok ten był wymierzony za udział w walkach i przynależność do AK oraz udzielanie pomocy w postaci żywności i schronienia dla partyzantów WiN i AK. W szczególności zaś za pomoc dowódcy WiNu Stanisławowi Ochnio ps. "Granat".
W 2006 roku wydawnictwo Towarzystwa Naukowego KUL wydało książkę p.t. "Żołnierze Nieugięci", gdzie opisane są procesy członków Związku Więźniów Politycznych okresu komunistycznego w Lublinie. Książka ta napisana jest w celu "przywrócenia godności ofiarom bezprawia". Na stronie 393 opisano mój proces. W 1992 roku Sąd Wojewódzki w Lublinie uznał wyrok z 1951 roku za nieważny.