Poprzedniej nocy do mego domu przybyli "Sosna" i "Krakus" z oddziału BCh z Gór Markuszowskich. To oni wraz z "Dębem" i Władysławem Gąszczykiem przeznaczeni zostali do wykonania zadania i jako jedyni mieli zostać uzbrojeni. Miejscowi partyzanci, bez broni asystowali w akcji w charakterze zwiadu.
Rankiem 11 lipca opracowano plan działania, wydano poszczególnym partyzantom odpowiednie rozkazy oraz rozdano broń i amunicję. Było niedzielne przedpołudnie gdy grupka ludzi ruszyła wąwozami w stronę Nałęczowa.
Wkrótce odział podzielił się na dwie części. "Krakus" i "Sosna" wraz z łącznikiem poszli przodem. "Dąb" i Gąszczyk szli w pewnej odległości za nimi stanowiąc ich osłonę. Reszta partyzantów zajęła wcześniej ustalone punkty obserwacyjne.
"Krakus" i "Sosna" byli już w centrum Nałęczowa, gdy ich oczom ukazała się zaparkowana przy drodze dorożka w której było trzech Bahnschutz-ów (niemieckich pracowników ochrony kolei). Niemcy byli rozbawieni i nie zwracali uwagi na otoczenie. "Sosna" uznał, że jest to znakomita okazja do zdobycia broni, której ciągle brakowało partyzantom. Szybko opracowany plan działania był prosty: "Sosna" miał podbiec do dorożki i pod groźbą użycia pistoletu rozbroić Niemców. "Krakus" miał go osłaniać.
Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem. "Sosna" idąc w stronę dorożki wyciągnął pistolet. Niestety zanim zdążył się do niej zbliżyć, zauważył go jeden z Niemców, który siedział na koźle. Błyskawicznie wyciągnął broń i wycelował w"Sosnę". "Krakus" widząc to zajście, także dobył swojego Wisa i zaczął strzelać. Jedna z jego kul dosięgła Niemca celującego w "Sosnę" powodując jego upadek z kozła na ziemię. Dwóch pozostałych pasażerów dorożki zdążyło jednak z niej wyskoczyć, po czym zaczęli się gęsto ostrzeliwać.
Nagle sytuacja stała się tragiczna dla partyzantów, bowiem okazało się, że wśród ludzi znajdujących się wtedy na ulicy znajdowało się kilku niemieckich tajniaków. Oni także byli uzbrojeni. Wywiązała się strzelanina.
"Sosna" wraz z "Krakusem" zaczęli cofać się w stronę obecnej ulicy Partyzantów. Dzielnie stawiali opór przeważającym siłom. Niestety pech nie opuszczał "Sosny". Jego pistolet nagle się zaciął, na domiar złego "Krakusowi" zabrakło amunicji i musiał wymienić magazynek. Niemcy wykorzystali powstałą przerwę w polskim ostrzale i ruszyli do przodu ciągle strzelając. Pierwszy postrzał otrzymał "Sosna" w okolice brzucha. Kolejne dwie kule trafiły w nogę "Krakusa". Upadając dostał on jeszcze w rękę w której trzymał pistolet, który wypadł mu z dłoni. Mimo to "Krakus" próbował jeszcze podnieść swojego Wisa. Przypłacił to kolejnym postrzałem w rękę a potem w brzuch.
Wydawało się, że już nic nie uratuje partyzantów, gdy nagle rozległy się kolejne wystrzały. To "Dąb" i Gąszczyk ruszyli z pomocą swoim kolegom. Niemcy zostali kompletnie zaskoczeni, a ponieważ znajdowali się wtedy na otwartej przestrzeni i nie mogli się nigdzie schować, wybrali ucieczkę. To pozwoliło na ewakuację rannych partyzantów. Należało jak najszybciej zabrać "Krakusa" w bezpieczne miejsce, ponieważ jego stan był bardzo ciężki. Dlatego by nie opóźniać marszu postanowiono ukryć lżej rannego"Sosnę" na polu w zbożu, dzięki czemu zyskano by więcej sił na szybki transport "Krakusa".
Obficie krwawiący ze swoich pięciu ran "Krakusa" udało się donieść do Józefa Sołdka ps. "Bernard", który pełnił funkcję Gminnego Komendanta Batalionów Chłopskich w Nałęczowie. Tam też opatrzono rany "Krakusa". Z racji niebezpieczeństwa, że ktoś mógł zauważyć dokąd uciekają partyzanci, zapadła decyzja o niezwłocznej ewakuacji "Dęba", Gąszczyka i rannego Krakusa. Ostateczny rozkaz wydał "Bernard" a wykonać miałem go ja.
Wkrótce po tym jechałem już swoim wozem w stronę Gór Markuszowskich. Z tyłu na wozie siedzieli "Dąb", "Gąszczyk" i "Krakus". Droga jednak nie służyła rannemu "Krakusowi". Wkrótce, znów zaczął krwawić i głośno jęczeć z bólu. "Dąb" i Gąszczyk wzięli go między siebie i próbowali pomóc. Z racji, że było to niedzielne popołudnie na drodze mijałem dużo osób. Ci z zaciekawieniem spoglądali na mnie i mój "ładunek". Udało mi się jednak dowieść partyzantów bezpiecznie na miejsce.
Po powrocie do domu zdałem relację z misji opowiadając, kto mnie widział gdy wiozłem rannego i jego towarzyszy. Ze względu na moje bezpieczeństwo dostałem rozkaz ukrywania się przez jakiś czas.
Jak później się okazało, rannym "Krakusem" zaopiekowała się sanitariuszka BCH, Krystyna Miazek. "Krakus" wrócił do zdrowia a po wojnie ożenił się ze swoją opiekunką. Po wyzwoleniu "Krakus" był przesłuchiwany przez UB i został skazany na karę śmierci. Wyrok nie został jednak wykonany i dlatego żyje do dnia dzisiejszego.
Niestety jego partner z akcji"Sosna"; nie miał tyle szczęścia. O jego losie dowiedziałem się od ludzi którzy mieli go przetransportować w bezpieczne miejsce. Gdy jednak pomoc przybyła na miejsce ukrycia rannego"Sosna", zastała tam grupę niemieckich żołnierzy przeszukujących całe pole zboża. Prawdopodobnie, ktoś z przechodniów widział gdzie ukryto partyzanta a później doniósł o tym Niemcom.
"Sosna" zdawał sobie sprawę, że nie ma szans uciec. Poczekał więc, aż znajdą go Niemcy. Gdy w końcu zebrali się koło niego, wyciągnął z kieszeni granat i wyrwał z niego zawleczkę. Przerażeni Niemcy runęli na ziemię. Tego dnia jednak pech nie opuszczał "Sosny". Granat okazał się niewypałem. Nim prześladowcy zorientowali się o tym, "Sosna"; wydobył z cholewy swojego buta nóż i wbił go głęboko w ranę po kuli. Wkrótce potem skonał, zabierając swoją wiedze o BCh do grobu. Wolał samobójczą śmierć niż dostanie się w ręce wroga. "Sosna" pochowany jest razem z innymi partyzantami na cmentarzu w Markuszowie.
opracował Michał Kowalczyk