KRONIKA TYGODNIOWA
"Tygodnik llustrowany" 1907, nr 43
Aby odwrócić uwagę czytelnika od kwestii politycznych, od rozmaitego rodzaju hakatyzmów, od wyborów, stronnictw i partyjnych nienawiści, powiem o jednym zakątku, który jest niby miniaturą naszego społeczeństwa i jego porozbiorowych dziejów. Mam na myśli Nałęczów miejscowość, jak wiadomo, leczniczą i wakacyjną.
Nałęczów nie należy do "wielkich wód"; leczy się w nim około ośmiuset; zwiedza go około dwu tysięcy osób rocznie. U tej jednak małej wody spędzali lata: Deotyma, Odyniec, Sienkiewicz, Paderewski; Faleński, Karłowicz, Gliński, Radliński, Andriolli, Szwojnicki, Or-Ot, Matuszewski, Popławski... Barcewicz i Michałowski przyjeżdżali tu z koncertami, skrzypek Adamowski w odwiedziny do pp. Marconich, b. poseł Dmowski w odwiedziny do Popławskiego. Daniłowski przepędził tu parę lat, a Żeromski nawet osiedlił się... Ordynującymi lekarzami byli: Bauerertz, Sokołowski, Tomaszewicz-Dobrska, Fabian, Nusbaum, Hewelke, Radziwiłłowicz, Chełchowski, Rembieliński, Męczkowski, Kozłowski, Meyer, Zagórski, Dobrucki; zwiedzali zaś Nałęczów doktorzy: Ciszkiewiczowa, Baranowski, Dobrski, Gajkiewicz, Jakowski z Warszawy, Talko, Janiszewski, Jaworowski z Lublina. Jeżeli kogo opuściłem, niech mi będzie wybaczone; mogę zapewnić, że każde nazwisko wypisałbym, jeżeli nie złotymi, to przynajmniej złoconymi literami.
Nałęczów ma historię. Pomijam wiek XV. W końcu XVIII zamieszkał tu Stanisław Małachowski, założył park, drogę do kościoła wysadził lipami i wybudował pałac. Była ta wielkopańska rezydencją: ma ogromną sień, ogromną salę balową, ogromne komnaty, kuchnie i piwnice, z czego dziś korzystają... demokratyczni kuracjusze...
Między rokiem 1807 i 1823 Nałęczów, już był miejscowością leczniczą. Kąpał się tu ks. Adam Czartoryski i biskup Cieciszowski: pierwszą analizę wody żelazistej dokonał w roku 1817 chemik Celiński; pierwszym lekarzem był doktor Dysiewicz. W roku 1821 Nałęczów posiadał łazienki, aptekę, mieszkania dla pacjentów, nawet mleko ośle i serwatkę. Już pan Kazimierz Puchała upominał się, ażeby "to miejsce upiększyć sztuką", a inny korespondent wołał do rodaków:
"Ci, którzy bardziej z nałogu, niż z potrzeby trwonią pieniądze na zagraniczne kąpiele, mogąc wygodnie i korzystnie przepędzić kilka miesięcy w Nałęczowie".
Tak pisano przed osiemdziesięciopięcioma laty!... Ale przyszedł rok 1831 i razem z wieloma innymi rzeczami pogrzebał Nałęczów. Do wód już nie jeżdżono, majątek przechodził z rąk do rąk; park zdziczał, budynki zaczęły się walić, pałac opustoszał. A nareszcie, po drugim powstaniu, w roku 1866, Nałęczów kupił na licytacji generał Biełowcew i odprzedał go pani Czemirzinej, która w roku 1877 chciała wydzierżawić pałac i park na obóz dla artylerii za cenę nawozu...
Sic transit gloria mundi... tak mija sława... zakładów kąpielowych!... "Zamek, gdzie niegdyś brzmiało wesele, wieczna żałoba okryła, na wałach dzikie porosło ziele"... Kąt kraju, niegdyś bardzo ożywiony, wesoły, świetny, przeszedł pod panowanie martwoty, biedy i ciemnoty.
- Kiedym tu został proboszczem - mówił przed laty świętej pamięci ksiądz Struś (przyjaciel filozofa Krupińskiego) - zaledwie kilku chłopów przychodziło do kościoła z książką, którą niejeden trzymał do góry nogami...
Lecz na świecie wszystko się dziwnie plecie. W tym samym roku, który widział pierwszą ruinę Nałęczowa, urodził się jego przyszły odnowiciel, Fortunat Nowicki. Nałęczów upadał coraz niżej, a tymczasem jego wskrzesiciel kończył gimnazjum, zapisał się na uniwersytet w Kijowie, zapoznał się tam z kolegą Lasockim. A kiedy po parku nałęczowskim chodziły krowy, kiedy dawne mieszkania pacjentów przerobiono na karczmę czy gorzelnię; a w pałacu hodowano drób i prosięta, wówczas Nowicki był w Tambowie i pracował nad podźwignięciem wód żelazistych w Lipecku.
Około roku 1877 Nowicki opuścił Lipeck z myślą, ażeby na ojczystej ziemi otworzyć zakład leczniczy, który przyciągnąłby takich, "co więcej z nałogu, aniżeli z istotnej potrzeby trwonią pieniądze na zagraniczne kąpiele". W owej też epoce Lasocki, ukończywszy służbę w ciężkich robotach, powrócił do kraju, został lekarzem Kolei Nadwiślańskiej, a zetknąwszy się z Nowickim, bodaj czy nie zwrócił jego uwagi na zrujnowany Nałęczów. Nowicki zjechał na miejsce, rozejrzał się i uznał, że punkt jest dobry. Zaś w roku 1878 doktorzy Nowicki, Lasocki, Chmielewski i Sypniewski wzięli w dzierżawę pałac i park nałęczowski od nowego nabywcy, inżyniera Górskiego. Niebawem przyłączyli się do nich inni lekarze i nielekarze, zbudowano łazienki żelaziste; Benni, Chmielewski i Oskierka na Górze Armatniej wznieśli pierwsze wille, jako dowód wiary w przyszłość Zakładu; a wnet po nich Straszyński i Raciborski także pobudowali wille "przez wdzięczność dla Nałęczowa" za pomyślne kuracje ich żon.
W ten sposób utworzyło się stowarzyszenie idealistów, którzy jak najmniej myśleli o dywidendach, jak najwięcej - o dobru publicznym. Nie brakło swarów. Nowicki chciał rządzić jak dyktator, inni - jak sejm; on kładł nacisk na kąpiele żelaziste, inni - na inne sposoby leczenia... Kłócili się, podawali się do dymisji, chorowali ze zgryzoty... Wątpię jednak, czy była w kraju spółka, którą ożywiałby szerszy patriotyzm, większa troska o interes ogółu, gorętsza chęć, ażeby - zatrzymać w kraju pieniądze, nieraz tak bezpotrzebnie i bezmyślnie wywożone za granicę...
Od tej pory historia Nałęczowa przedstawia jeden ciąg ulepszeń i postępów, może drobnych i niehałaśliwych, ale wszechstronnych i rzetelnych. Co pochodzi stąd - podkreślam zdanie - że szlachetne ziarno uczuć obywatelskich padło na dobry grunt i że pierwotna organizacja, złożona ż ludzi ukształconych, energicznych i wysoce uczciwych, zwabiła, przyciągnęła do siebie tylko dobre żywioły. W Nałęczowie mogą być zatargi, mogą być osobiste niechęci; nigdy jednak nie było miejsca na szwindelki, a choćby tylko na egoistyczne roboty.
Powiedziałem: dobry grunt. Przede wszystkim jako miejscowość lecznicza Nałęczów ma doskonałe powietrze, a wodę żelazistą taką, jak w Spaa i w Reinarz. Po wtóre - jest to miejscowość bardzo ładna.
Gdybyśmy z pałacu promieniem dwuwiorstowym (granica zwykłych spacerów) zakreślili koło, w obrębie tym prawie nie ma równiny, tylko dolinki i wzgórza, porośnięte bogatą i bardzo urozmaiconą roślinnością.
Widoki są prześliczne. Las na wzgórzu, łąka, przecięta wijącą się rzeczułką, pola różnych kolorów, między drzewami chata jak perła, wille otoczone ogrodami, aleje starych lip, wąwozy zadrzewione lub urwiste, wzgórze podobne do wygasłego wulkanu, z którego wyrósł kopiec ozdobiony kilkoma drzewami i krzyżem... Bez przesady można powiedzieć, że w Nałęczowie prawie nie ma punktu, z którego nie ukazywałby się krajobraz ładny, a czasem - niepospolicie piękny. Na nieszczęście nasi malarze jeszcze nie dowiedzieli się o tym...
Powabom natury dotrzymuje kroku ludzka praca. Przede wszystkim w zakładzie. Nowicki zbudował łazienki żelaziste, Al. Sokołowski urządził doskonałą hydropatię. Doliński odkrył borowinę i zaprowadził kąpiele borowinowe. Inspektorka mieszkań, pani Żółtowska, znakomicie rozwiązuje kwestię lokalów i stosunków z pacjentami, którzy niekiedy bywają bardzo nerwowi... Chmielewski, obok wielu ulepszeń, stworzył kuchnię zakładową, a w sztuce postępowania z gośćmi, nawet z władzami, dosięgnął szczytu. Prezes Rady Zarządzającej Lasocki i administrator Rodkiewicz wydobyli zakład z ciężkich kłopotów finansowych; obecny dyrektor Puławski wprowadził: kąpiele gazowe, kąpiele słoneczne, leżalnię i kanalizację Zakładu; a nareszcie dzisiejszy administrator - p. Thiele, niegdyś dyrektor fabryki majolików w Nieborowie, pobudował bramy w parku, urządził chodniki betonowe, a naprzeciw łazienek - nowy park z drzew iglastych. Siedząc, człowiek ma wrażenie Krynicy lub Szczawnicy.
Jest doprawdy rzeczą godną uwagi: ilu ludzi pozostawiło w Nałęczowie ślady użytecznej działalności w najrozmaitszych dziedzinach życia społecznego. Na przykład: Chmielewski dla okolicznego ludu zainicjował ambulatorium, które do najwyższej popularności doprowadził dr Przemysław Rudzki, dr Gliński i miejscowy felczer pan Banaszkiewicz. Dyrektor Puławski dał początek kąpielom ludowym, instytucji tak niezbędnej, a na wstyd nasz, tak mało upowszechnionej w kraju. Sąsiad Nałęczowa, obywatel Śliwiński z Antopola, założył przed sześcioma laty spółkę rolniczą "Zgoda", która liczy dwudziestu członków, posiada dobre narzędzia, sprowadza nasiona, utrzymuje rozpłodniki. Pod wpływem tej spółki bydło w okolicy poprawiło się, jak mówią - "nadzwyczajnie" i, co ważniejsze - powstało pięć nowych spółek tego rodzaju!
Przed kilkoma laty miejscowy aptekarz, p. Ojrzyński, z wielkim trudem zainicjował i wyrobił koncesję na Towarzystwo Drobnego Kredytu, które mnóstwo ludzi wydobyło z rąk lichwy. Dość powiedzieć, że dziś liczy ono z górą dwa tysiące trzysta członków, reprezentujących 580 000 rubli kapitału. Pożyczki udzielają się na ósmy procent i na półtrzecialetni termin. Prezesem Towarzystwa jest radca Malewski, który czterdzieści lat przemieszkał na Kaukazie.
Była tu i straż ogniowa, założona przez dyrektora Chmielewskiego, lecz, chwilowo przynajmniej, nie działa.
Z dziedziny sztuki: doktor Malewski i pani inżynierowa Nagórska dali początek teatrowi ludowemu. Występują w nim służba miejscowa i rzemieślnicy, a grają na przykład sztukę "Harde dusze" tak, że warto by na parę przedstawień zwabić ich do Warszawy. Była też i orkiestra z miejscowych chłopców, ale nie utrzymała się... O koncertach przyjezdnych artystów, o teatrach, o orkiestrze sezonowej, jako rzeczach zwykłych "u wód", nie wspominam. Muszę jednak zwrócić uwagę, że w ciągu lata przebywa tutaj zakład fotograficzny pani Sierocińskiej z Lublina, który wykonywa bardzo dobre portrety i krajobrazy.
Nie zapomniano też o nowych źródłach pracy dla ludności miejscowej. z inicjatywy doktora Chełchowskiego, a przy udziale doktorów Puławskiego i Malewskiego, powstał tu warsztat koszykarski, który wyrabia ładne kosze i sprzedaje ich za 500 rubli rocznie. Doktor Benni z funduszu Jana Blocha tworzy tu szkołę zabawkarską, panowie Lasocki, Śliwiński i inni myślą o urządzeniu praktycznych zimowych kursów rolnictwa, którymi kierować będzie wychowaniec Instytutu Rolniczego w Puławach, pan Mitkiewicz. Kursa te odbywać się mają w Domu Ludowym, bardzo ładnej, choć źle umieszczonej budowli, której plan zrobił pan Zenon Chrzanowski. W domu ludowym, już wykańczającym się, mieścić się ma: Towarzystwo Kredytu Drobnego, sklep wiejski, sala na odczyty i zabawy, biblioteka, już licząca cztery tysiące pięćset tomów, wreszcie - Muzeum Rolnicze, któremu doktor Lasocki podarował kilkaset tablic oszklonych, a przedstawiających wizerunki roślin, zwierząt, narzędzi i tym podobnych.
Z innych osobliwości nałęczowskich wspominam: wille i ogród państwa Raciborskich, odznaczające się wytwornymi urządzeniami i porządkiem; Muzeum (zbiory ludowe, modele chat, sztuka ludowa, ptaki, owady, wykopaliska), zebrane dzięki staraniom doktora Malewskiego; stację meteorologiczną, którą doskonale prowadził zmarły doktor Sacewicz, autor spisu roślin jawnokwiatowych (około pięciuset gatunków), zebranych w okolicach Nałęczowa.
Nad oświatą pracują tu dwa towarzystwa: Macierz Szkolna i Światło. W Macierzy prezesem jest doktor Puławski, skarbnikiem doktor Gliński, sekretarzem aptekarz Konieczny; w Świetle prezesem pani Górska, sekretarzem pani Morzycka, skarbnikiem pani Sulkowska. Niektórzy ubolewają nad takim "rozdziałem" sił... Ja sądzę, że w naszych czasach, im więcej stowarzyszeń, tym praca pewniejsza.
Oba towarzystwa uzupełniają się: Macierz założyła szkolę elementarną pod kierunkiem dwu bardzo dobrych nauczycielek, których nazwisk, niestety, zapomniałem; Światło ma dwuklasową szkołę pełnej zasług pani Morzyckiej. Jest i ochrona, którą przez pierwszy rok prowadziła doktorowa Rudzka.
Pospieszam dodać, że oba Towarzystwa: Macierz i Światło, współzawodniczą ze sobą. Jeżeli na przykład Macierz ogłosi zabawę na dochód szkoły, natychmiast Światło urządzi wyborne odczyty Matuszewskiego na ochronkę. Jeżeli Macierz przystąpi do wzniesienia Domu Ludowego, zaraz Światło "na złość" buduje prześliczną ochronkę, której plan zrobił młody, niepospolitych zdolności budowniczy, pan Jan Witkiewicz, a niemało pracy, dozoru i pieniędzy włożył w nią pan Stefan Żeromski.
Moi panowie z Macierzy i ze Światła, kłóćcież się tak choćby do końca świata!
Nie byłby pełnym szkic z Nałęczowa, gdybym nie wspomniał jeszcze o jednym jego mieszkańcu, panu Henryku Wiercieńskim, autorze książki pod tytułem "Opis statystyczny guberni lubelskiej..." Czego tam nie ma!... Jakie mnóstwo ciekawych szczegółów!... jaki to głęboki i wszechstronny znawca guberni lubelskiej ten pan Wiercieński, którego nie wiem z jakiej racji nikt jednak nie proponował na posła.
A oto malutki wyjątek z tej znakomitej pracy.
Gimnazjum lubelskie, które w roku 1862 miało siedmiuset ośmiu uczniów, około 1897 liczyło ich zaledwie 373. A że szkoła kosztowała rząd i społeczeństwo 178 000 rubli rocznie, że kończyło ją w końcu XIX wieku zaledwie dwunastu uczniów rocznie, więc - "na jeden otrzymywany patent szkolny rząd i społeczeństwo wydatkowały 14 381 rubli".
Kiedy przypomnę sobie tę "kosztowność" patentów gimnazjalnych, tudzież rozmaite szykany i ścigania oświaty początkowej, mimo woli przychodzą mi na myśl słowa starodawnej pieśni.
Przed oczy Twoje, Panie, winy nasze składamy...
A karania, które za nie odbieramy, porównywamy...