JEDŹMY NA KURACJĘ DO NAŁĘCZOWA...
"Kurier Warszawski" 1885, nr 155
Przed tymi, którzy jadą na wakacje, stają (...) pytania: gdzie jechać? w jaki sposób odbyć podróże? - Ponieważ, o czym doniosły pisma, dziś nawet wiejskie baby wybierają się do wód zagranicznych, rzecz zatem naturalna, że ludzie szyku, dla niezmieszania się z pospólstwem, mają tylko dwa wyjścia: albo jechać na księżyc, albo - do zakładów kuracyjnych krajowych.
Jednym z takich miejsc, na które ośmieliłbym się zwrócić uwagę chorych i osłabionych turystów, jest Nałęczów, położony w guberni lubelskiej. Podróż łatwa, miejscowość piękna i kuracja dobra, o czym coś wiem, bo sam jej dużo zawdzięczam.
Istnieje u nas wyobrażenie, że rozum, zdrowie i zabawę kupić można tylko za marki albo guldeny; nigdy za ruble. Jest to przesąd. Na kupno rozumu nie zdadzą się nawet dolary i funty szterlingi, zdrowie zaś, odpoczynek i zabawę tak dobrze można nabyć w Nowym Mieście i Nałęczowie, jak Kaltenleutgeben albo Gebersdorfie.
Mianowicie, w takim Nałęczowie widywałem - ludzi chorych na płuca, żołądek, nerwy, tak - że o własnych siłach chodzić-nie mogli. No i mimo to tamtejszy kumys, hydroterapia i powietrze stawiały ich na nogi, jeżeli nie w pierwszym, to w drugim roku; naturalnie, gdy choroba nie weszła w fazę nieuleczalną, na którą pomaga tylko jeden gatunek wody - styksowa...
A jak się tam bawią, jak panny wychodzą za mąż, tego by na wolowej skórze nie spisał! Nałęczowska kuracja bowiem to ma do siebie, że usuwa oschłość serca i bardzo życzliwie usposabia dla płci pięknej nawet starych kawalerów. Nade wszystko zaś nie wypuszcza kraju pieniędzy, których i bez kuracji dużo wywozimy za granicę.