Wtedy nie miałam odwagi publikować tekstu o życiu kulturalnym Nałęczowa, a po spotkaniu bardziej zafascynowałam się fotografią. Odkupiłam od Adama Zenita ET. Fotografowałam i pisałam... do szuflady. Jestem bardzo wdzięczna Zbyszkowi za tamto spotkanie. Dlatego też sama zachęcam młodzież do rozwijania pasji dziennikarskich. Dorosłe życie pochłania całkowicie, wtłacza w schemat, ubiera w stereotyp i żeby nie zatracić siebie, trochę z oburzenia, że coś jest nie tak, jak powinno być moim zdaniem – napisałam do „GN”. To był sierpień 2002 r. Tekst się nie ukazał, ale owocne było spotkanie z Michałem Kowalczykiem, a potem Pawłem Wałęckim. Chciałam pisać oczywiście o kulturze, żadnej polityki, a na dzień dobry rzucili mnie na głęboką wodę – wywiad z burmistrzem Wojciechem Wójcikiem, bo zbliżały się wybory samorządowe.
Potem już było pisanie na każdy temat. I sprawdziło się porzekadło, że apetyt rośnie w miarę jedzenia – chciałam pisać o Nałęczowie i w regionalnych gazetach. Nadal pod pseudonimem B.MIŁA. Pisałam do „Nałęczowskiej” i jednocześnie do „Tygodnika Powiśla”. Aniu, pamiętam jak powiedziałaś, że kiedyś „Gazeta Nałęczowska” będzie moja – nie wierzyłam. Półtora roku później „Dziennik Wschodni” kusił pracą w redakcji, dostałam się do szkolonej grupy. Uczyłam się i miałam okazję, by rozwinąć skrzydła – pierwszy reportaż z dobrymi recenzjami poszedł do wydania magazynowego „DW”. „Gazetę Nałęczowską” traktowałam trochę po macoszemu. Wyścig w walce o wierszówki i o część etatu w puławskim dodatku dziennika – „Tygodniku Puławskim” – trwał pół roku. To wtedy poznałam moją redaktor naczelną – Marię Pawłowską, od jesieni 2007 r. niezastąpioną, kreatywną graficzkę „Gazety Nałęczowskiej”. Mario, dziękuję Ci za wszystko!
Gdy okazało się, że trudno wykarmić rodzinę wierszówkami i pracą społeczną, zaczął się mój epizod szkolnej polonistki. W tym czasie Michał szukał szczęścia w stolicy, a Paweł poważnie zachorował. Siedmiomiesięczna przerwa.
W 2006 roku w czerwcu powrót, stęsknieni za emocjami towarzyszącymi składowi gazety, drukowi, kolportażowi bierzemy się do pracy. Staramy się, dlatego przeżywam wszelkie wpadki, literówki. „Tylko Pan Bóg jest doskonały” – pokrzepia mnie pani Wiesia, z którą współpracuję od jesieni 2006 r. Wtedy przyjęłam wyzwanie, by „reanimować” gazetę Pawła, a nie zakładać nową, swoją. Współpracowaliśmy do momentu wyjazdu Pawła z Lubelszczyzny.
Praca nad kolejnymi numerami znów pochłaniała mnie całkowicie. Wracaliśmy do gry, odzyskując zaufanie zdezorientowanych Czytelników. Dołączali kolejni chętni do współpracy przy tworzeniu gazety – młodzież, dorośli, seniorzy, a gazeta zmieniała swoje oblicze. Pamiętam i doceniam momenty, gdy potrzebne mi było wsparcie koleżanek i kolegów redakcyjnych i zaufanie, że razem damy radę nowym wyzwaniom.
Trudna jest w praktyce zasada „złotego środka”, pogodzenie życiowych ról, obowiązków z realizacją własnych pasji. Nie wszystko układa się i udaje zgodnie z planem, oczekiwaniami – nie nacieszyliśmy się siedzibą redakcji w „Tęczy”, gazeta bywała dwumiesięcznikiem, a nawet w największym kryzysie kwartalnikiem.
Dziękuję serdecznie WSZYSTKIM osobom, stowarzyszeniom, placówkom oświatowym, instytucjom, które współtworzyły ze mną na przestrzeni tych niemal ośmiu lat „Gazetę Nałęczowską”. Szczególnie dziękuję niestrudzonemu nestorowi redakcji – Panu Stefanowi Butrynowi oraz Panu Zbigniewowi Strzyżyńskiemu, którzy współpracują z gazetą niemal od początku jej istnienia. Dziękuję też bardzo moim najbliższym – za wyrozumiałość i wsparcie.
Prenumeratorom i reklamodawcom dziękuję za zaufanie do gazety.
A Wam drodzy Czytelnicy jestem wdzięczna – za to, że mimo wszystko jesteście z nami, bo wydaję Gazetę z myślą o Was!
Zapraszam do lektury. Do następnych jubileuszy!!!