Nie trąbiłam o tym na cały świat, wolałam raczej - jak puma - skrywać się bardziej w cieniu, niż wystawiać na strzały fleszy. Zadręczałam tylko domowników, że chyba widziałam pumę...
Jednak nieszczęsne"chyba" odbierało mi całkowicie wiarygodność; wstępny ogień zainteresowania w oczach interlokutorów gasł, wietrzyli blagę i już wiem, że z partykułą "chyba" trzeba uważać, bo asekuruje aż do wypłowienia, wylinienia i unicestwienia tematu. Ale ja pozostałam niespokojna i napisałam wiersz o...pumie, oraz felietonik, o tym, że puma, nie dając się złapać, chyba (!) nie ufa ludziom, i dobrze robi, bo psy zaufały, co nie zawsze wychodzi im na zdrowie. Pełna entuzjazmu podrzuciłam obydwie "robótki" miejscowej gazecie. I co? I nic.
O, jakże chybotliwą i niewyraźną nadzieję sprowadza wyraz"chyba"! Wracając jednak do pumy i tytułowego tetrapoda: nikt go nie widział - w przeciwieństwie do pumy - a wszyscy i tak o nim mówią, a to za sprawą dwóch odkrywców: p. dr a Grzegorza Niedźwieckiego i p. dra Piotra Szreka oraz kilku innych postaci ze świata nauki; nazwisk nie pomnę.
Piękny kręgowiec ( musiał być piękny, skoro przebąkują, że i my od niego...) - zaciekawiony - nie tylko wychynął, na zew Natury, z ciepłego płytkiego morza w okolicach Zagnańska, ale i był na tyle "przewidujący", że zostawił odbicia swych czterech stóp na skale dolomitu z okresu dewonu.
I stąd cała wrzawa? - Zapyta ktoś. Stopy?
Ba! Ale jakie stopy! Pierwsze w historii Ziemi.
O tetrapodzie zawrzało, błysnęło i jakby ścichło, ale ja pozostałam niespokojna.
W końcu tetrapod tyle lat czekał na odkrycie i gdy już ożył w milionach wyobrażeń, to chyba,( o, wieszczowie!), należy mu się ciągła uwaga. Wbrew twardym postanowieniom, że nie napiszę o nim wiersza - napisałam, wbrew decyzji, że nie popełnię kolejnej próby felietonu - popełniłam, wbrew rozterkom, że nie wyślę - wysyłam. A co mi tam. Puma zostawiła tropy, tetrapod w tajemnych śladach uwiecznił swoje palczaste stópki, to i ja spróbuję.
Idźmy, więc - niepewnie - na pierwszy, ważny spacerek, wszędzie wietrząc grząskie, lecz mimo to kuszące mielizny, które po latach - przemienione w piaszczystą jak Sahara glebę - otwierają czasem swoje skarbce i podają mi na tacy, a raczej na łopacie, kamyki z odbitymi w nich muszelkami. Myślę sobie wtedy, rozmarzona, że tu - w Świętokrzyskiem - mogło być kiedyś morze i swoje znaleziska chronię jak perły. Było. Teraz wiem, że bywał tu i tetrapod. Kto wie, jak wielki był jego akwen? Jeśli spacerował tak niedaleko, to chadzał i w moim ogrodzie, a że jakieś 395 mln lat temu - to co z tego? Zamykam oczy; od zalewu zaciąga jodem i żywicami rozgrzanych, jak na Archipelagu Bahama, sosen. Dewoński stwór - "nadal" rozważnie stawia kroki, a ja - podążam za nim w nadziei, że i spuchnięte z dumy całe województwo nie odstępuje go ani na krok, chuchając i dmuchając, żeby dobrze poszło. Coś - niby puma - przemyka brzegiem wąwozu i zostawia tropy. Otwieram oczy; za oknem zima taka, że ciepłolubny tetrapod, jako żywo, nie dałby rady, chyba że w skamielinie kamieniołomu i w dolomitowej piżamce - a jeszcze lepiej - otulony kołderką ochronnych szybek Muzeum Geologicznego w Kielcach.
Patrząc na udręczone śniegiem drzewa, obiecałam sobie, że kiedy nareszcie nadejdzie wiosna i wezmę się za przesadzanie kwiatów - precz z butami! Zamiast bezmyślnie ryć zbrojną piętą nierówne doły, przyłożę się i starannie odbiję bose stopy w świeżej ziemi. Kto wie? Jeśli tetrapodowi się powiodło? Może za ileś tam glacjałów i ataków planetoid - moje stopy, być może, zostaną utrwalone na leszczyńskiej skale. Podejrzewam, że tu jest pełna demokracja - wszyscy mamy szansę. Ale pozostaję niespokojna, bo nie wiem, czy tetrapod, puma i ja - odbijamy ślady tak jak umiemy, jak chcemy, czy jak nam pisane?
Tetrapodowi się udało. Czy tak samo uda się przetrwać niepokornej pumie?