W związku z tym, że mieszkańcy włożyli w rozbudowę szkoły dużo pracy, chcieli dobudowane sale wykorzystać dla swoich społecznych potrzeb, takich jak organizowanie spektakli teatralnych, zabaw wiejskich, zebrań, kursów, szkoleń rolniczych itp. Chcieli, aby to było coś w rodzaju domu ludowego. Zresztą, rozbudowa była pod takie wykorzystanie sal pomyślana, ściana między salami była ruchoma. Po jej wyjęciu powstawała duża około 80-metrowa sala.
Od wielu lat w jednej z dobudowanych sal (klas) odbywało się co roku w sobotę przed Wielkanocą święcenie pokarmów. Taką sytuację zastałem obejmując funkcję. Każdego roku tego dnia z rana wyjeżdżałem do rodziców. Pani Bielska (woźna) przygotowywała salę, ja udawałem, że o niczym nie wiem. Tak to się odbywało (myślę, że i w innych wsiach, gdzie nie było oprócz szkoły innego publicznego budynku), dopóki ktoś nie doniósł do Puław.
Pewnego razu pod koniec comiesięcznej konferencji kierowników szkół naszego powiatu w Puławach, w której brało udział około siedemdziesiąt osób, słyszę, jak prowadzący konferencję kierownik Wydziału Oświaty Powiatowej Rady Narodowej inspektor S. Darewicz mówi, że w szkole w Bronicach ksiądz święci pokarmy. Mówił, że to niesłychane, żeby w świeckiej szkole panoszyli się księża (religii uczyły się dzieci poza szkołą), żeby odbywały się takie praktyki, co by było, gdyby kierownik szkoły chciał urządzić jakąś imprezę w kościele itd. Itd. Kierownik szkoły z Bronic (byłem kierownikiem o krótkim stażu i inspektor nie znał mnie osobiście) ma się po konferencji zgłosić do kancelarii wydziału. Tak się jakoś utarło, że zawsze na konferencjach siedziałem obok D. Łatki, kolegi ze szkoły w Stoku i Nakielskiego ze szkoły w Parchatce. Nie wszyscy wiedzieliśmy, gdzie kto jest kierownikiem. Ci, co mnie nie znali, rozglądali się po sali chcąc zorientować się, o kogo chodzi. "Stuliwszy" uszy, siedziałem cicho przerażony. D. Łatka wiedział, że to mowa o mnie, natomiast kolega Nakielski nie wiedział i mówił do nas "ale se oświęcił". Nie wiem co czuł, gdy zorientował się, że to chodzi o mnie.
Za takie "przestępstwo" groziło mi zwolnienie z funkcji i przeniesienie do innej placówki. Po konferencji z duszą na ramieniu zgłosiłem się do kancelarii wydziału. Podinspektor S. Klimek, kadrowiec (nawiasem mówiąc późniejszy teść jednej z moich uczennic), oznajmił mi: "kolego nie chcemy was skrzywdzić, ale Bronice musicie opuścić". Zaproponował mi funkcję kierownika w innych placówkach, m.in. w Rąblowie, Niebrzegowie. Odpowiedziałem, że muszę porozmawiać z żoną. Szkoda mi było opuszczać Bronice. Pracowałem tu do 1956 roku jako nauczyciel (dojeżdżałem z Charza rowerem), a od 1964 roku już z rodziną jako kierownik, zżyłem się z mieszkańcami.
Po rozmowie z żoną postanowiłem zwołać zebranie Komitetu Rodzicielskiego. Opowiedziałem o wszystkim zebranym. Byli oburzeni. Przecież to oni budowali szkołę, że święcenie to tradycja itp. Trzy Panie: Ł. Kamińska, L. Kędrowa i B. Staniakowa zdecydowały się pojechać do Puław w mojej obronie. Przyjechały z dobrą wiadomością, że pozostaję w Bronicach. Oczywiście od tej pory święcenie pokarmów w szkole się skończyło.
Wielokrotnie zastanawiałem się, kto mógł donieść o święceniu pokarmów do Puław. Do dziś nie mam o tym pojęcia.
A swoją drogą jak to czasy się zmieniają. Obecnie w szkołach pracują księża, zakonnice, szkoły odwiedzają biskupi (Piotrowice), odprawiane są msze (Drzewce), dzieci śpiewają kolędy, odbywają się choinki, opłatki itp. religijne imprezy.
W Bronicach już od kilkunastu lat szkoły nie ma, jest natomiast piękna remiza strażacka, gdzie odbywajš się nie tylko święcenia pokarmów, ale i zabawy, a nawet wesela.