Skojarzenie z górami i źródłami było naiwne i szybko dotarły do mnie argumenty o wodach głębinowych i ich właściwościach, o których przecież wiedziałam nie od wczoraj. Obraz wody dobrej i zdrowej, to obraz górskich potoków z dala od cywilizacji, a tkwił on tak bardzo w moim światopoglądzie, że na przetrawienie tej informacji potrzebowałam dobrych parę chwil.
To było dawno i dzisiaj, gdy przypominam sobie tamte skojarzenia wydają mi się cokolwiek śmieszne. Przecież Nałęczów oprócz tego, że ma wodę jest tak jakby trochę na uboczu, a jednak blisko świata. Z jednej strony ma centrum, w którym można znaleźć kilka ciekawych miejsc, z drugiej strony otoczony jest tętniącym pracą krajobrazem, na który składają się sady i pola uprawne. Z jednej strony daleko od gwarnych centrów handlowych wielkich miast, a z drugiej strony blisko Lublin, uroczy Kazimierz czy nawet Warszawa, do której nie aż tak daleko.
W czasach, w których żyjemy ten element Nałęczowa zdaje się być ważny. Tak jak zjawiskiem masowym stały się migracje ludzi ze wsi do dużych miast, tak doczekaliśmy się chwili, kiedy ludzie chętniej wracają w ciche i spokojne rejony wsi i małych miasteczek. Toteż i ludność Nałęczowa czerpie korzyści z przyjezdnych. Powstają gospodarstwa agroturystyczne, salony odnowy biologicznej, wypełniają się także ośrodki sanatoryjne, z których słynie to miasto.
Turyści, kuracjusze szukaja tu odpoczynku i spokoju. Długim spacerom sprzyja, póki co łagodna, zima i rozległy teren do wycieczek pieszych, jak i rowerowych. Można tu odetchnąć. Tylko, jeżeli wybieramy się gdzieś samochodem, trzeba uważać, bo dziury w asfalcie są nadal, jak w całej Polsce.
Jest jednak w Nałęczowie i na Lubelszczyźnie coś, czego w całej Polsce znaleźć nie sposób. W sezonie w równych rzędach rośnie pnąc się, bylina, na której zawieszone są szyszki. Każdy wie, z czego robiony jest "złoty napój", nie każdy jednak wie, gdzie można ten charakterystyczny składnik znaleźć. Brakuje jedynie świstaków, które z chęcią pakowałyby butelki w te sreberka. Ale świstaków to akurat w tym roku brakowało nawet na Świstówce, gdzie górska jesień przegoniła je lodem i zimnem do ich kryjówek. Ludzie stąd jednak dadzą sobie radę bez psotnych zwierzaków.
Przypomniało mi się jeszcze pytanie, które zadał mi ktoś ze znajomych "A jak się nazywa dziewczyna z Nałęczowa?" Ha! Nałęczowianka. A mi się znów kojarzy z jednym. A kiedy zamykam oczy, to widzę górski potok. Podobno nie ma aż tak źle. W śnieżną zimę można spakować narty i poszaleć na stoku w Rąblowie. Coś jednak czuję, że jeżeli nie macie tu świstaków, to na alpejski krajobraz też nie ma co liczyć.