- Jak długo należy pani do KGW i dlaczego?
- Jestem tu od pięciu lat. Pozazdrościłam znajomym, które już działały w KGW. Często gdzieś wyjeżdżały, śpiewały, występowały - zawsze robią coś ciekawego. Odchowałam dzieci i był wreszcie czas, by zająć się sobą. Żeby było raźniej zapisałam się razem z trzema kuzynkami. Pani Gienia Wójcik, przyjęła nas z otwartymi ramionami i działamy. Spotykamy się na zawołanie, kiedy jest taka potrzeba. Razem szykujemy do różnych uroczystości, śpiewamy, wymieniamy się przepisami kulinarnymi, rozmawiamy, ale nie plotkujemy. To nasz "Klub".
- Kobieta na wsi nie narzeka na brak zajęć i jeszcze kółko. Co na to mąż?
- Nie ma problemów. Mam szczęście, bo mój mąż czasem, gdy nie mogę, idzie w zastępstwie za mnie (śmiech). Wiem, co koleżanki śpiewały, bo mąż nam przygrywa. Zajęć każdy ma dużo. Pracuję w Łopatkach, dom, dzieci, ale daje się to pogodzić. KGW to moja odskocznia od codzienności.
- Czy chciałaby pani, aby pani dzieci kontynuowały tę wiejską tradycję?
- Mam dwie córki. Śmiejemy się z mężem, że jednej odpuścimy i może iść do miasta, ale druga ma przejąć po nas pałeczkę. Ale zobaczymy, jak to będzie. Życie pokaże