W 1900 roku został przyjęty do Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, do pracowni Józefa Mechofera. Był też uczniem Teodora Axentowicza i Stanisława Wyspiańskiego.
W latach 1903-5 umieszczał swoje rysunki w czasopismach i książkach. Brał też bez przerwy udział w wystawach krakowskich i lwowskich. Należał do wielu towarzystw artystycznych. Wiele podróżował po Europie (Rzymie, Paryżu, Berlinie, Wiedniu). Przyjaźnił się z wieloma artystami i literatami.
W maju 1926 roku wziął ślub z Heleną Wapińską i przeniósł się do Wilna, gdzie pracował w Szkole Rzemiosł Artystycznych a potem na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. Stefana Batorego. W czasie drugiej wojny był prezesem Związku Polityków Wileńskich.
Po 1945 osiadł w Toruniu, gdzie na uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika został mianowany nauczycielem malarstwa sztalugowego na Wydziale Sztuki. Jako mianowany profesor pracował w Toruniu aż do emerytury. Tymon Niesiołowski został odznaczony wieloma medalami za wysoko cenioną twórczość.
Ma moją prośbę napisał wspomnienie o Żeromskim.
Wspomnienie o Stefanie Żeromskim Tymona Niesiołowskiego
U państwa Witkiewiczów, w małym domku Pajaka, w miejscu w którym kończyły się Krupówki a zaczynała się ul. Zamoyskiego, poznałem dr. Radzikowskiego, syna malarza Walerego Eljasza. Był on wówczas zdaje się lekarzem klimatycznym. Zamiłowany był w przeszłości Podhala. Był maniakiem na punkcie poszukiwania śladów konfederatów barskich. Z Chochołowa przywiózł małą skrzynkę drewnianą, kupioną u tamtejszego gazdy. Była to jakoby właśnie pozostałość po konfederatach barskich. Z tą cenną zdobyczą szedł do Stefana Żeromskiego i zabrał mnie ze sobą.
Żeromski zajmował cały dom, bodaj że starego Roja zbudowany już pod okiem Stanisława Witkiewicza. Rodzina Żeromskiego składała się wówczas z jego żony z córką z pierwszego małżeństwa (która wyszła potem za Jana Witkiewicza, architekta, bratanka Stanisława Witkiewicza) i Adasia, synka Żeromskich, liczącego wtedy trzy czy cztery lata.
Wojna japońsko-rosyjska dobiegała końca, dlatego pewnie z małym Adasiem tego dnia walczyliśmy na poduszki. Żeromski miał świeżo w pamięci przeżycia swoje w Rapersvillu. Opowiadał nieprawdopodobne anegdoty o tamtejszym kustoszu, który, żeby wzbogacać polskie zbiory, podrabiał laski, fajki i inne przedmioty sławnych naszych bohaterów. Po tej pierwszej wizycie mojej odwiedzałem często Żeromskiego. Pani Oktawia mówiła wiele i z pewnym podnieceniem (może to były pierwsze objawy jej późniejszej choroby umysłowej)
Raz, z pełnym przekonaniem, powiedziała do mnie: "Czy pan myśli, że Stefan kocha Polskę, on kocha tylko kielecczyznę". Żeromski, obecny przy tej rozmowie, uśmiechnął się tylko, tym ujmującym swoim uśmiechem. Czyż mógł żonie, która zrobiła mu niedawno korektę "Popiołów", zaprzeczać - nie na wiele by się to pewnie przydało. Wiedział pan Stefan, że i tak nikt nie uwierzy słowom pani Oktawii.
W Krakowie czytaliśmy w tym czasie w odcinkach Tygodnika Ilustrowanego - "Popioły"
Adaś Znanierowski wydał właśnie swoim nakładem mały poemat prozą "Śmierć" i wysłał tę swoją książeczkę z płomienną dedykacją Żeromskiemu. Autor "Popiołów" odpisał Znanierowskiemu, dziękując mu za "wspaniałe dzieło". Któregoś dnia, gdy byłem u Żeromskiego, pod półką z książkami znalazłem właśnie tę "Śmierć" - nie rozciętą nawet. "Panie Stefanie, powiedziałem, czytałem pana list do Znanierowskiego, a tu nie rozcięty tomik widzę. Pan Stefan umiechnął się spod wąsa i nic mi nie odpowiedział.
W tym okresie Żeromski raczej był domatorem, mało udzielał się towarzysko, z tych lat pamiętam Sokolnickiego, który bywał często u państwa Żeromskich. W tym samym domu mały pokoik z bocznym wejściem zajmował młodziutki malarz - Bojczuk, Ukrainiec, który często otrzymywał od rodziny całą beczkę miodu i tym miodem odżywiał się. Żeromski śmiał się z Bojczuka, że zawsze wyszukiwał jakiś obłoczek na niebie i się nim zachwycał. Bojczuk, dobrze zbudowany blondyn, był przez wszystkich lubiany.
Przy ul. Zamoyskiego, nad potokiem, organizowała się biblioteka publiczna. Kierownikiem biblioteki został pan Bek, wysoki, o jasnych wąsach - gruźlik.
Żeromski lubił typy ludzi niecodziennych, które go bawiły. Przeróżne takie typy kręciły się wtedy w Zakopanem. Częstym gościem tej wypożyczalni zakopiańskiej był mały, rudy pan Czeremański, filozof, marzyciel, a przede wszystkim pomyleniec. Zawsze objuczony książkami, które wypadały mu na ziemię i pełen nowych, dobrych idei, z Żeromskim wiele chwil na rozmowach spędzał. Pan Stefan cierpliwie słuchał, pozornie poważnie, a w duchu zaśmiewał się z fantastycznych pomysłów pana Czeremańskiego. Nazywaliśmy go księciem, zdaje się, że mu się ten tytuł podobał i mniemał o sobie, że jest filozofem. Raz rzekł Żeromskiemu, żeby nie używał słowa flegma. Twierdził, że w dawnym polskim języku używane było słowo "zwogża". I tak na przykład winno się mówić "z angielską zwogżą" a nie jak dotąd - "z angielską flegmą".
Nie wiem czy po paru latach wyjechał, czy tez zmarł w Zakopanem, ale długi czas brakowało Krupówkom tego księcia Czeremańskiego. Żeromski zaśmiewał się, ile razy powtarzał rozmowy z pomylonym filozofem.
Żeromski od czasu do czasu urządzał wieczorki literackie, na których amatorowie czytali wiersze naszych romantyków. Ja, namówiony przez Żeromskiego, z przejęciem czytałem "Modlitwy" Krasińskiego.
W tym okresie mieszkał w Zakopanem dr. Wojczyński, który często wciągał nas do partyjek szachów. Sam grał dobrze i był przytem przemiłym człowiekiem. W parę lat potem malowałem jego portret.
Spotykałem najczęściej Żeromskiego w kawiarni u Dzikiewicza, a później prawie każdego dnia u Plonki (późniejszego Trzaski) przy Krupówkach, wówczas róg Marszałkowskiej. Długa, szklana weranda była naszą kawiarnią.
Przychodził tam i malarz, siwy i złośliwy - Augustynowicz i Wigilew, współpracownik Lenina, również amator szachów i partner Żeromskiego. Pamiętam okres, kiedy Żeromski odzwyczajał się od palenia papierosów i używał zastępczo papierosa mentolowego.
W parę lat potem Żeromski wyjechał do Francji, gdy wrócił do Zakopanego - Adaś był już dużym chłopcem i konno jeździł do szkoły.
Malowałem wtedy Żeromskiego już bez brody i wąsów. Najdziwniejszym był okres wybuchu pierwszej wojny światowej, kiedy Żeromski przywdział mundur strzelecki i wyruszył z Zakopanego. W jakiś czas potem jednak powrócił.
Za werandą Karpowicza był mały pokoik, gdzie wieczorami zbieraliśmy się na polityczne pogwarki. Pamiętam święte oburzenie pana Stefana, gdy jakiś oficer z armii austriackiej, Polak, opowiadał nam jak kazał podpalić budynek w którym zamknął chłopów, podejrzanych o sprzyjanie wrogiej armii. Innym znów razem ubawiliśmy się wszyscy opowiadaniem Sieroszewskiego, który twierdził, że z rewolwerem w ręku przedostał się przez linie nieprzyjacielskie. Trzeba było widzieć malutkiego, o siwej bródce pisarza, z wielką konfederatką na głowie i z ułańską, wlokącą się po ziemi szablą, jak buńczucznie opowiadał o swoich czynach na froncie. Tak, były to jeszcze romantyczne potyczki, prawie sielskie przygody wojenne.
Żeromski często powracał do Zakopanego, gdzie stale wówczas mieszkałem. Dziś nie pamiętam dokładnie, ale chyba był to rok 1919 czy tez później, kiedy Żeromski napisał do mnie list, w którym zapraszał mnie do latarni morskiej. Morze wówczas pisał właśnie "wiatr od morza" Ten szmat drogi miedzy Zakopanem a morzem odstraszył mnie, dziś nie mogę tego odżałować.
I znowu widzę Żeromskiego, już z drugą żoną, panią Anną i z małą Moniką w Zakopanem.
Jakiś przygodny znajomy nauczył mnie wiersza futurystycznego "Pociąg", powtarzane rytmicznie słowa naśladowały bieg wagonów i stukot kół. Któregoś dnia, biorąc trzyletnią Monikę na kolana, cały ten wiersz wyrecytowałem:
Już jedziemy, już jedziemy
i ja też, i ja też, i ja też,
w lewo w prawo w prawo w lewo
a co to, a co to, mała stacja, mała stacja,
już minęliśmy, już minęliśmy,
nie stajemy, nie stajemy
i ja też, i ja też, i ja też,
coraz prędzej, coraz prędzej
czy na prawo, czy na lewo itd.
Małej Monice bardzo podobała się taka podróż "na niby". Pan Stefan umieścił ten "utwór" w trzecim tomie "Walki z szatanem" - p.t. "Charitas", gdzie Granowski recytuje ten wiersz małej Zosi.
Żeromski nie był skory do przyjaźni. Nie pamiętam, żeby był z kimś na "ty". Nawet towarzysko udzielał się jedynie w domu Stanisława Witkiewicza. Bywał jeszcze i u Stanisława Brzozowskiego przed rokiem 1908. Podejrzenia, jakie później padały na Brzozowskiego bolały bardzo Żeromskiego. Wierzył zawsze w niewinność Brzozowskiego.
Gdy byłem we Florencji w 1908 roku stykałem się ze Stanisławem Brzozowskim, który nawet mieszkał przy tym samym placu, przy którym i ja mieszkałem. Prawie codziennie spotykałem Brzozowskiego i raz nawet byłem w ich mieszkaniu, położonym nad rzeką Arne.
Na piazza Vittor Emanuele prawie każdego dnia schodzili się Polacy w kawiarni pana Paszkowskiego. Piwo jego wyrobu cieszyło się we Florencji dużym powodzeniem. Sam pan Paszkowski był ujmująco grzeczny dla rodaków. W jego kawiarni można było znaleźć prawie zawsze dzienniki polskie.
Któregoś wieczoru zjawił się i Jan Kasprowicz. Przy naszym stole zastał państwa Reymontów i jeszcze kilku młodych Polaków. Niebawem wszedł Wacław Berent i zaraz nawiązał rozmowę na sprawę Stanisława Brzozowskiego. Ktoś w naszym towarzystwie wyraził wątpliwość, by zarzut i oskarżenie rzucane na pisarza były prawdziwe, wówczas Berent powołał się na autorytet Stefana Żeromskiego, że i on ostrzega nas przed Stanisławem Brzozowskim.
Zapanowała konsternacja. Państwo Reymontowie, którzy przyjechali tu na dłuższy pobyt, na drugi dzień wyjechali, Kasprowicz wyjechał do Sorrento.
Przechodziłem teraz koło Brzozowskiego nie kłaniając mu się. Było to straszne, ale wszystkim nam brzmiały w uszach słowa Berenta: "powiedział tak Żeromski".
Gdy tylko wróciłem do kraju, zaraz opowiedziałem Żeromskiemu, jak sterroryzował nas Berrent. Żeromski oświadczył mi, ze nigdy nie przestał wierzyć w uczciwość Brzozowskiego i nie mógł nas ostrzegać przed nim.
Zatem Berrent, aby skutecznie przestrzec nas przed Brzozowskim, użył rozmyślnie autorytetu Żeromskiego.
Ostatnie moje spotkania z Żeromskim były w roku 1920 czy też 21.
Widywałem go w Warszawie u Mortkowicza lub obok w "Ziemiańskiej". Najmilsze były jednak wizyty w jego willi w Konstancinie. Czasami bardzo tłumnie odwiedzaliśmy dom państwa Żeromskich, tak zawsze ujmująco gościnny dla wszystkich.
Tymon Niesiołowski