24 lipca 1944 roku do Nałęczowa weszły pierwsze odziały Armii Czerwonej. Kolumny radzieckich czołgów przejeżdżały przez miasto witane z radością przez mieszkańców. Niestety już kilka dni później swoją pracę na terenie Nałęczowa rozpoczęła NKWD. Jej przedstawicieli sieli postrach wśród ludności gdzie tylko się pojawili. Zaczęły się pierwsze aresztowania. Na początku sierpnia 1944 przyszła kolej i na mnie. Z polecenia NKWD zostałem aresztowany przez lokalnych funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Osadzono mnie na posterunku MO w budynku przy ulicy Lipowej (dawny dom dr. Polaczka). Areszt dzieliłem z Pawlakiem z Bochotnicy koło Nałęczowa.
Poddany zostałem przesłuchaniom. Szczególnie interesowano się dowództwem AK i BCH oraz sposobem działania ruchu oporu na terenie Gminy Nałęczów. Śledztwo trwało przez dwa tygodnie. W tym czasie ludność Nałęczowa cieszyła się z wolności a ja w przerwach miedzy kolejnymi przesłuchaniami zastanawiałem się czy wojna rzeczywiście się zakończyła czy trwa nadal, ale z zupełnie innym okupantem. Przesłuchujący widząc, że nic się ode mnie nie dowiedzą zwolnili mnie do domu.
28 lipca 1944 roku wyszło zarządzenie Kierownika Resortu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie o zdawaniu broni, przez ludność cywilną miejscowym organom MO, względnie miejscowym Radom Narodowym. Kto będzie przechowywał broń bez pozwolenia organów Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego będzie ukarany z całą surowością prawa wojennego. Nakaz zaczęto realizować w trybie natychmiastowym.
Broń należącą do członków BCH i AK z okolic Nałęczowa przywieziono do Komendanta Oddziału Tadeusza Sołdka "ps. Zawierucha" (mojego brata). Została ona złożona w naszej stodole. W przeważającej części były to karabiny maszynowe oraz skrzynki z granatami.
Partyzanci z BCH i AK postanowili jednak nie przekazywać całego nagromadzonego arsenału w ręce MO, lecz przechować część uzbrojenia, czekając na dalszy rozwój wypadków. Przeważała myśl, że może się ona przydać do dalszej walki.
Po kilku dniach, które minęły od narady przystąpiono do konserwacji broni a następnie chciano ją ukryć. Zanim jednak zdążyliśmy na dobre rozpocząć prace zauważyłem w oddali idący w stronę naszego domu oddział radzieckich żołnierzy. Wpadłem jak wicher do naszego domu z okrzykiem - ruskie idą! W tej chwili mój brat Tadeusz właśnie wychodził z mieszkania. Został zauważony i zatrzymany. Nie stracił jednak zimnej krwi i rozpinając pasek od spodni zaczął mówić, że właśnie idzie do ustępu za stodołą za potrzebą. Rosjanie zgodzili się by się oddalił, ale ciągle mieli go na oku. W pewnym momencie Tadeusz zaczął biec w stronę lasu. Niestety, czerwonoarmiści byli czujni! Za uciekającym posypały się serie z automatów. Dalsza ucieczka była niemożliwa. Mój brat musiał się poddać.
Czterech partyzantów będących w mieszkaniu, kiedy tylko usłyszeli kanonadę wybiegli z domu i ukryli się w stodole. Ja ukryłem się na strychu chlewni i przez szparę obserwowałem, co dalej się wydarzy.
Wkrótce na podwórku pojawili się oficerowie NKWD, było w śród nich kilku Polaków w radzieckich mundurach. Przyprowadzono mojego brata. Żołnierze zaczęli go mocno bić krzycząc "gdzie schowałeś broń?". On odpowiadał, że wszystko zdał. Wtedy jeden z oficerów zapytał go "a co zachowałeś w stodole?". Wtedy zrozumiałem, że ktoś musiał nas zdradzić.
W tym czasie na podwórko wjechali wozem nasi rodzice, którzy właśnie wrócili z targu w Wąwolnicy. Wóz wraz z końmi natychmiast zarekwirowano. Posłużył on potem jako środek transportu dla znalezionej w stodole broni. Podobnie jak dwie inne furmanki zarekwirowane od okolicznych gospodarzy.
Brata i partyzantów zaaresztowano i zabrano do Nałęczowa. I gdy już Rosjanie opuszczali nasze podwórko, jeden z nich przypomniał sobie ze Tadeusz ma młodszego brata. Zaczęto mnie szukać. Leżąc w ukryciu słyszałem jak rozmawiali ze sobą zastanawiając się gdzie mogłem się schować. W końcu zrezygnowali i odeszli.
Tadeusz wkrótce został przewieziony do Lublina na Komendę Wojenną NKWD. Po serii przesłuchań znalazł się w pociągu wiozącym aresztowanych na wschód. Udało mu się jednak uciec z pociągu wraz z grupą innych aresztowanych. Umożliwił im to polski oficer, który miał konwojować więźniów.