NOWI LUDZIE
"Tygodnik Ilustrowany" 1886, nr 1
Oto historia, którą mi opowiedział jeden pan mający wielki rozum i własną kamienicę.
- Zarzucają mi - mówił wyciągając się na aksamitnym szezlongu - że jestem pesymistą i demokratą. Przede wszystkim chciałbym spotkać w naszej sferze człowieka, który dziś nie jest pesymistą? Pesymizm to po prostu katar ducha, choroba występująca epidemicznie w takich historycznych epokach jak obecna. Historia ma swoje wiosny, lata i zimy, a to zaś, na co dziś patrzymy, jest listopadem dawnej cywilizacji. Głowa nurza się we mgle, nogi w błocie, ą pierś oddycha wszelkiego rodzaj u zgnilizną.
- Już rozumiem pański pogląd - odezwałem się a teraz proszę o fakta.
- Fakta?... - rzekł - zaraz je przedstawię począwszy od bardziej wydatnych. Wszak w poezji streszczają się najsilniejsze uczucia każdej epoki. Weź pan zaś dzisiejszą poezją: co w niej znajdziesz? Jęki wywołane nieokreślonymi cierpieniami, skargi na nieujętne zło, niechęć do przeszłości, satyrę teraźniejszości, a żadnej nadziei na przyszłość.
A co króluje w powieści?... Nędza i występek albo występek i nędza. Miejsce bohaterów, którzy świat parli naprzód, zajmują ludzie chorzy, zdruzgotani albo do dna zepsuci... Tymczasem powieść jest przecież odbiciem panujących prądów epoki!...
W końcu weź pan dziennikarstwo, w którym zaznacza się każdodzienny ruch cywilizacji. Co tam znajdziesz? Na pierwszej stronicy - walka między dwoma ludami
(1), którym jeszcze nie zagoiły się blizny po wczorajszych łańcuchach. Na drugiej - marzenia o ekonomicznych reformach, które prawie nigdy nie są wykonywane. Na trzeciej - dykteryjki o urojonych ,cnotach i długa litania rzeczywistych kradzieży i samobójstw, a na czwartej - ogłoszenia, z których 99 procent ma na celu oszukanie bliźniego choćby na parę groszy.
Przejdźmy teraz do ludzi żywych, choćby do tych, jakich możemy znaleźć w granicach mego domu. Jest tu szynk, w którym o każdej godzinie dnia spotkasz kilku nędzarzy, odurzających lichą wódką głód albo zgryzotę. Jest tu sklep bławatny, którego właściciel czeka tylko na okazją, aby zbankrutować, i sklepik spożywczy, którego posiadacz już od pół roku ogania się przed bankructwem. Jest wreszcie cukiernia, gdzie od rana do nocy ludzie inteligentni, w sile wieku grają w bilard!...
A proszę zobaczyć lokatorów. Najbogatszy z nich jest ofiarą przywidzeń: wiecznie lęka się cugu. O piętro wyżej znajdziesz młodych małżonków, z których on mając 1000 rubli dochodu płaci 500 rubli za komorne, a ona z 3000 rubli posagu wydała 2000 rubli na wyprawę. Obok zaś nich mieszka rodzina, gdzie ojciec nigdy nic nie robił i nie robi, matka po całych dniach "podtrzymuj e stosunki" składając albo przyjmując wizyty, córka uczy się chemii i fizyki, a marzy tylko o bogatym zamążpójściu, syn zaś nigdy się nie uczył ani chemii, ani fizyki, ale za to swoją część majątku już przegrał w karty, a teraz mieszka przy rodzicach.
Czy mam jeszcze wymienić szwaczkę, która niegdyś posiadała magazyn, a obecnie jest najemnicą dzięki niesumienności klientek? Albo szewca, który przez dwa dni w tygodniu biega za robotą, a przez cztery pracuje na opłacenie lichwiarzy?...
Ale po co mnożyć przykłady? Spójrz pan na mnie samego: skończyłem dwa uniwersytety i - nic nie robię w społeczeństwie; mam ambicją Cezara, ale nie mam nawet tej odrobiny woli, jakiej trzeba, ażeby ubrać się bez pomocy; mam duży majątek, a mimo to jestem najnieszczęśliwszym z ludzi nie znajdując żadnego celu w życiu, żadnej pracy, która by mi się nie wydała zbyt ciężką, żadnej zabawy, która by mnie po kilku gadzinach nie znudziła.
- Nie wzruszaj pan ramionami - dodał nie jestem bynajmniej potworem, tylko bardzo pospolitym typem człowieka mojej sfery i nasze j epoki. Raczej zastanów się, ilu ludzi i ile rodzin w tym jednym domu skazanych jest na zagładę, począwszy od pijaka, którego w szynku zabije apopleksja, a skończywszy na złotym młodzieńcu, który albo strzeli sobie w łeb przy kartach, albo zginie w więzieniu za fałszowanie weksli.
Jakże tu nie być pesymistą w takich warunkach życia? Czy podobna nie dostać kataru w tak zgniłej atmosferze?
Gdy to mówił doktór dwu uniwersytetów i właściciel pięknej kamienicy, iskrzyły mu się oczy, płonęły policzki. Nie podobna było wątpić, że mówi z głębokiego przekonania.
- Więc według pana - zapytałem go - w tym kraju, a przynajmniej w tym mieście, nie ma już ludzi, którzy by podtrzymywali rozkładające się społeczeństwo?
- Owszem - są, nawet w tym domu.
- Są?... Tacy, którzy posiadają warunki bytu na przyszłość?...
- Tacy.
- Którzy mają w życiu jakiś cel realny, wybiegający za granicę codziennych potrzeb?
- Tacy - odparł.
- Którzy mają więcej energii aniżeli pan i więcej przezorności aniżeli pańscy lokatorowie?
- Właśnie o takich mówię.
- Którzy są użytecznymi dla innych i w niewątpliwy sposób przyczyniają się do postępu społeczeństwa? - Tacy są w moim domu - powtarzał.
- No, więc czegoż pan chcesz, to są bohaterowie naszych czasów... których ja jednak nie spotykam! dodałem śpiesznie.
- I nie tylko pan ich nie widzisz - odparł pesymista - bo wszyscy mamy fantazją zbałamuconą bohaterstwami urojonymi. Dzięki temu nikną nam w oczach bohaterskie jednostki, nawet bohaterskie rody...
- Rody bohaterskie?... Dziś?...
- Posłuchaj pan - przerwał. - Wiesz, dlaczego jestem pesymistą, a teraz powiem ci, dlaczego jestem demokratą. Naturalnie w myślach i mowie, nie w uczynkach. Znasz pan mego stróża, Stanisława?...
- Ach! więc to stróż. Prawda, że takich jak on już dziś nazywają "rycerzami miotły"...
- Rycerz miotły, wielkie słowo! - mówił pesymista. - Każdy stróż jest przede wszystkim żołnierzem na utopie wojennej. Nie tylko odbywa warty bez względu na mróz, pogodę, burzę, ale nadto musi czuwać przez całą dobę. Gdyby w dzień zapomniał o swoich obowiązkach, z pewnością bylibyśmy okradzeni; gdyby w nocy nie zerwał się na głos dzwonka, narażając się na tyfus lub zapalenie płuc, j ego wątły lokator mógłby dostać kaszlu albo o pięć minut później wejść do łóżka!...
Następnie ów rycerz miotły w nierównie poważniejszy sposób naraża się na niebezpieczeństwo. Przecież to on, nie kto inny oczyszcza co dzień śmietniki i rynsztoki, z których całe miasto bombardują niewidzialne, choć śmiertelne baterie. Stróż zaś nie tylko osłabia ich szkodliwość, ale jeszcze naraża się na pierwszy ogień.
- No, zdrowie, przyzwyczajenie - szepnąłem.
- Zdrowie ma żelazne, niezawodnie; toteż jego potomkowie żyć i działać będą wówczas, kiedy z naszych śladu nie zostanie. Co zaś do przyzwyczajenia - zapewne!... przyzwyczaić się można nawet do szubienicy. Niemniej jednak, bez względu na przyzwyczajenie, w moim domu w ciągu dziesięciu lat trzech stróżów umarło.
Wreszcie Stanisław, jeżeli pan chcesz, złożył i inne dowody odwagi. Pewnego dnia ścigany złodziej wpadł do nas na strych grożąc nożem tym, którzy na niego polowali. Był między nimi pan z rewolwerem, drugi ze szpadą i jeszcze dwóch z kijami; żaden jednak nie śmiał zbliżyć się do złodzieja. Zrobił to Stanisław i dostał tęgie pchnięcie w rękę.
Gdy po awanturze odezwałem się: "Ależ, mój Stanisławie, on mógł cię zabić!" - odpowiedział: "Wola Boska, panie!" Wierz mi pan, że tak mówią bohaterowie.
Mój Stanisław jest nie tylko dzielnym żołnierzem; on jeszcze jest uczciwym dowódcą. Stróż w domu, kochany panie, to jedyna istotna władza. Nas nikt nie słucha, począwszy od żony i dzieci, skończywszy na służbie. On zaś, znając tajemnice każdej sługi, jej kochanków, jej koszykowe, jej niechlujstwo, ma nad nimi wpływu ogromny. Mógłby go wyzyskać do okradania lokatorów, a używa go do utrzymania w karbach służby. Jest on ich doradcą w zatargu z państwem, moralizatorem, którego słuchają, opiekunom w razie utraty miejsca, nareszcie swatem.
Krótko mówiąc, wśród miejskiej demokracji mój Stanisław jest jednym z konsulów, jednym z węzłów społecznych. I jako taki znaczy bez porównania więcej aniżeli każdy z nas, którzy dla tamtej sfery jesteśmy czymś obcym, obojętnym, nawet niechętnym.
Mój Stanisław posiada już majątek; mimo to mieszka w pokoiku pod schodami, nosi grubą odzież i jada najtańsze mięso. Na utrzymanie wydaje swoją pensją, inne dochody kapitalizuje. My trwonimy narodowe mienie, on je powiększa i chroni od ostatecznej zagłady.
On i żona są oszczędni prawie do skąpstwa. Jednym z motywów, dla których schwytał złodzieja narażając się na kalectwo, była... trzyrublowa nagroda, jaką stróżom w podobnych wypadkach wypłaca policja. Żona pomimo nietęgiego zdrowia myje schody nawet w czasie zimy, aby tylko zyskać rubla. On nie zostawi w rynsztoku żadnej kości, ale zabiera ją do osobnego kosza i następnie sprzedaje.
Powiesz pan: brudne skąpstwo! A jednak ono zabezpiecza im starość, ono sprawiło, że ich syn jest dziś bardzo przyzwoitym czeladnikiem krawieckim, a co lepiej - ono pozwala im spełniać czyny wysokiej szlachetności.
Będzie temu ze cześć lat, w czasie zimy jakaś nieszczęsna matka zostawiła na schodach kilkoletnią dziewczynkę. Oglądał ją każdy lokator i wszyscy radzili odesłać do cyrkułu. Sam tylko Stanisław dał jej u siebie nocleg, trzymał parę dni, a gdy matka nie zgłosiła się, przyjął na własność. "Niech tam moja baba ma na, starość córkę" powiedział. Głodną karmił, nagą odział, gdy chorowała - leczył, a gdy podrosła, płacił za nią w prywatnej szkółce elementarnej, ażeby jak mówił: "dobrze się nauczyła, bo dziś człowiek bez nauki jest jak ślepy".
Powiedziałem już, że Stanisław ma majątek. Posiada on kolonią
(2), za którą w mojej obecności zapłacił 2000 rubli i gdzie tymczasem gospodaruje jego starszy brat, a nadto ma 1000 rubli gotowizną w banku. Tę ostatnią sumę, proszę uważać, przeznaczył na edukacją swoich wnuków, których nie ma na świecie, gdyż syn jest jeszcze kawalerem.
Synowi nie daje pieniędzy. "Dałem mu rzemiosło, czytanie i pisanie" - mówi. Syn też nie rości sobie żadnych pretensji, ma niezłe zarobki, żyje skromnie i jak ojciec oszczędza.
Wszelako prócz dobrego wychowania Stanisław dał synowi swemu coś więcej, a mianowicie - wielką tradycją rodzinną, jakiej nie posiada chyba żaden ze znakomitych rodów.
Przed dwoma laty syn Stanisława mniej więcej w czerwcu wyzwolił się na czeladnika krawieckiego. Ojciec przyjął to dość obojętnie. Ale w grudniu przyszedł z chłopcem do mnie, powiedział mu, że przeznacza tysiąc rubli dla jego przyszłych dzieci, nadto zaś kazał mu pójść na grób dziada w rocznicę jego śmierci.
Przy tej okazji poznałem ich dzieje rodowe.
"Tatuś nasz - mówił Stanisław - był o trzy mile stąd na wsi parobkiem we dworze. Służył tam piętnaście lat, a ja i mój brat starszy, niby Ignacy, byliśmy także parobkami, tylko młodszymi.
Teraz w grudniu, pojutrze, jest 27 lat, kiedy tatusia, który stał przy młocarni, złapała maszyna i połamała mu na szczęt obie ręce.
Rządca okrutnie się zląkł; kazał zaprząc wóz, wypchać słomą i wieźć tatusia do Warszawy. "Tam ci mówi tatusiowi - utną doktorzy ręce i będziesz jeszcze żył." A tatuś mówi: "Nie, ja chcę tu umrzeć i leżeć, gdziem się urodził."
Wtedy my oba z bratem przypadlim do tatusia i prosimy: "Niech się tatuś ratuje!... Przecie ma tatuś czterysta złotych, to za te pieniądze doktorzy może i wyleczą."
A tatuś do nas rzeknie postękując: "Głupieśta wy oba, a rządca trzeci. Ręków sobie uciąć nie dam, bo na sąd Boski z samymi kłykciami nie pójdę. Żyć mnie się też nie bardzo chce, raz że mnie bal męczy, a po drugie - cóż ja bym robił między ludźmi bez rąk? Nawet dziadem bym nie był, bo miseczkę w zębach nosić nieładnie, a i przed psami nie umiałbym się oganiać."
"Już ja se tu wolę umrzeć - mówi tatuś - to mnie choć darmo pochowają. A 400 złotych, com se zaoszczędził, oddaję wam. Ty, Ignac, weź 200 złotych i zostań tu parobkiem, a może się łatwiej dosłużysz czego przez pamięć na moje nieszczęście we dworze. A ty, Stasiek, weź 200 złotych, idź do Warszawy i tam się dorabiaj. Któremu będzie lepiej, niech bratu po maga; a jak da wam Bóg dzieci, niech każdy o to dba, żeby syn był dostatniejszy i mądrzejszy od ojca."
To nam tatuś powiedział - ciągnął Stanisław - i zaraz go zamroczyło z boleści. Jęczał jeszcze dwa dni i potem umarł.
A ty - dodał Stanisław zwracając się do młodego krawca - żebyś był jutro w naszej wsi. Tam dasz księdzu rubla na pojutrze, na nabożeństwo, i sam się będziesz na nim modlił. Grobu tatusia już nie znajdziesz, bo go pewnie zrównało i zarosło. Ale stań se w kruchcie przy kropielnicy, bo tam zawsze tatuś ..stawał, i pobożnie ucałuj nogi Panu Jezusowi, co go i tatuś zawsze całował. Tam także przysięgnij, że nie będziesz nigdy wódki pił ani pieniędzy tracił i że jak ci Bóg da dzieci, będziesz dbał o ich coraz większy rozum i dostatek."
- I cóż, panie! - wykrzyknął pesymista - czy są jeszcze bohaterowie i bohaterskie rody?... Przy takich świat nie zginie, oni go podeprą i popchną naprzód.
Pożegnałem osobliwego gospodarza. Odtąd, ile razy ogarnia mnie pesymizm, powtarzam: - A swoją drogą świat nie zginie. Oni go podeprą i popchną naprzód...
PRZYPISY: (1) Mowa tu o wojnie Bułgarów i Serbów, w czasie której działania wojenne trwały wprawdzie tylko dwa tygodnie w listopadzie 1885 r., ale ich echa nie milkły jeszcze i w roku następnym, ponieważ kraje bałkańskie stanowiły główny teren rozgrywek politycznych wielkich mocarstw. Bułgaria dzięki interwencji Rosji i innych państw europejskich odzyskała niepodległość w 1878 r. Pod władzą Turcji pozostała jednak nadal południowa prowincja Bułgarii, tzw. Rumelia Wschodnia. Odebranie jej przez Bułgarię w r. 1885 wywołało właśnie wojnę z Serbią, która usiłowała zyskać część tego kraju dla siebie.
(2) kolonia - tu: działka ziemi z rozparcelowanego majątku.